piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 4: Przełom

Nigdy jeszcze nie pisałam w takim tempie w jakim napisałam ten rozdział. Naprawdę, starałam się mimo wszystko dostarczyć wam ten rozdział by też również, zrekompensować wam poprzednie czekanie. Lubię ten rozdział choć nie wiem czemu i mam nadzieję że wam również się spodoba. Powolutku rozwijam swoje opowiadanie i mam nadzieję że wam to nie przeszkadza, bo jednak zrobię z tego opowiadania długą lekturę. Chciałabym życzyć WAM drodzy czytelnicy Wesołych i spokojnych świąt i szczęśliwego nowego roku! Dziękuję za komentarze Kaja Kot i Dagna Płecha.

Postanowienie Noworoczne: Pisać dziennie chociażby pół strony i opublikować w 2015 roku co najmniej 15 rozdziałów



Betowała: Kochana i niezastąpiona Mato



Rozdział 4: Przełom

Biegnąc do chatki Hagrida, Harry poczuł pierwsze ciężkie krople deszczu na swojej twarzy. Był już zaledwie kilkanaście metrów od domu półolbrzyma, kiedy rozpadało się na dobre. Zmókł do suchej nitki, co nie poprawiło mu humoru: „... zdecydowanie, jeżeli ktoś tam na górze istnieje, to musi się nieźle bawić moim kosztem ...” pomstował w myśli. Przeklinając pod nosem zapukał do wielkich drzwi, po chwili usłyszał kroki Hagrida i wejście stanęło otworem.

- Harry! Cholibka, co ty tu robisz? - Zapytał gajowy, szerzej otwierając drzwi, by przepuścić Harry'ego do środka.

- Mam u ciebie szlaban, pamiętasz Hagridzie? Powinienem przyjść już wcześniej, ale wiesz, że z pewnych przyczyn nie mogłem i …

- W porząsiu Harry, choć wybrałeś nie najlepszą porę na odbywanie kary. – Hagrid mówiąc to spojrzał na mokre ubrania chłopaka. – Usiądź, a ja przyrządzę herbatę i rozpalę w kominku.

Gryfon zajął wskazane miejsce i obserwował krzątaninę przyjaciela. Po chwili wylądowała przed nim taca z dziwnie wyglądającymi ciasteczkami i herbata, którą chłopak chętnie przyjął, upijając kilka łyków rozgrzewającego naparu.

- Lepiej jak rzucisz na siebie jakieś zaklęcie suszące Harry, inaczej wylądujesz u Pani Pomfrey. – Doradził Hagrid siadając naprzeciw z butelką ognistej.

- Oh … masz rację, Hermiona często mi wypomina, że nie używam magii kiedy jej naprawdę potrzebuję. – Mówiąc to Harry rzucił na siebie zaklęcie suszące i ogrzewające co zdecydowanie poprawiło mu samopoczucie. – Co będziemy robić Hagridzie?

- Spodobają ci się Harry! Znalazłem je wczoraj! - Odpowiedział gajowy cały rozpromieniony, za to Harry po tych słowach zaczął obawiać się swojego szlabanu.

- Co masz na myśli mówiąc, że mi się spodobają Hagridzie? - Zapytał chłopak podejrzliwie.

- To będzie niespodzianka i jestem pewien, że ci się spodoba! Jak tylko się pogoda się poprawi pójdziemy razem do Zakazanego Lasu i ci je pokażę.

- Z ... Zakazanego Lasu? - Powtórzył niepewnie Harry, czując rosnącą obawę przed niespodziankami Hagrida.

- Spokojnie Harry, będziesz ze mną, więc nic ci na pewno nie grozi.

Gryfon miał tylko nadzieję, że tak będzie, a stworzenie, które pokaże mu Hagrid, naprawdę nie okaże się „przyjacielem” pokroju Aragoga.

Kiedy przestało padać, mimo obiekcji Harry'ego, wyruszyli z chaty gajowego do Zakazanego Lasu. Szli niedługo, może z piętnaście minut. Półolbrzym zatrzymał się nagle powodując, że Harry z rozpędu wpadł na niego i upadł na mokre liście.

- Wybacz, nic ci nie jest? - Zapytał gajowy podnosząc chłopaka bez wysiłku jedną ręką.

- Nie, wszystko w porządku. – Odpowiedział Gryfon rozglądając się wkoło podejrzliwie. – Niczego tu nie widzę, co chciałeś mi pokazać?

- Są jakieś dwieście metrów przed nami, ale są bardzo płochliwe i nawet ja nie mogę do nich podejść nie płosząc ich ... – Szepnął ze smutkiem gajowy, jednocześnie wyciągając z kieszeni coś, co wyglądem przypominało lornetkę, albo rzeczywiście nią było. Zanim Harry zdążył przypatrzeć się bliżej temu interesującemu przedmiotowi, dostał do ręki jego połowę. Właściwie od razu stało się jasne, że jest to rodzaj miniaturowej lunety. Hagrid przyłożył do oka swoją jej część, zachęcając do tego samego chłopca, słowami:
Spójrz Harry, czyż nie są piękne?

Gryfon uniósł do oka przedmiot, który dostał i popatrzył w tym samym kierunku co jego przyjaciel. Nad niewielkim jeziorem pasły się piękne konie. Początkowo Harry myślał, że to pegazy, jednak przyglądając się dokładniej zauważył, że te stworzenia mają aż osiem kończyn! Cisnące się na jego usta pytanie uprzedził Hagrid ...

- To graniany, są najszybszymi ze swojego gatunku, pewnie przez te kończyny skubańce są takie szybkie ... – zachichotał po tym stwierdzeniu.

- Są naprawdę wspaniałe. – Zachwycił się Harry nie odrywając wzroku od zwierząt.

- I tu się zaczyna twoje zadanie Harry. – Zaczął Hagrid, a Gryfonowi na moment zamarło serce. – Widzisz, ja już wielokrotnie próbowałem do nich podejść lecz za każdym razem uciekały. Pomyślałem, że ty mógłbyś spróbować. Spójrz tam, po lewej, widzisz leżącą samicę? Myślę, że coś jej się stało w nogę. Już wcześniej zaobserwowałem, że kuleje na nią kiedy wstaje.

Entuzjazm Hagrida nie udzielił się Harry'emu i chłopak z pewną ostrożnością zapytał:

- A czy one są niebezpieczne? - Doskonale znał w końcu uwielbienie swojego przyjaciela do niebezpiecznych stworzeń.

- Nie musisz się niczego obawiać Harry, najwięcej co może zrobić każde z nich, to uciec. - Zapewnił Gryfona gajowy.

- Mogę spróbować … ale jeżeli tobie się nie udało to wątpię, żebym ja dał radę ... - Odpowiedział chłopak, wciąż nie do końca przekonany.

- Tu masz maść, jakby udało ci się jednak dojść to tej samicy i w razie kłopotów trzymaj różdżkę w pogotowiu.

Ostatnie słowa gajowego trochę zaniepokoiły Harry'ego, zdawały się bowiem w jakiś sposób potwierdzać jego obawy. Mimo to, nie chcąc zawieść przyjaciela, Gryfon ruszył powoli przed siebie zbliżając się krok za krokiem do celu. Starał się wyciszyć i uspokoić oddech, choć wydawało mu się, że szybkie bicie serca słychać w odległości wielu metrów od niego. W takich momentach cieszył się, że był dość drobny i niski. Widział już wyraźnie stworzenia, do których się zbliżał. Czuł, że one wiedzą, że jest gdzieś blisko … Harry zastanawiał się dlaczego nie uciekały, ale szedł jeszcze chwilę wytrwale, po czym schował się za drzewem. Pozostało już tylko wyjść z ukrycia i przekonać się czy zwierzęta pozwolą mu do siebie podejść. Harry nabrał głęboko tchu i powoli wyszedł zza drzewa. Bez gwałtownych ruchów, stopniowo zaczął zbliżać się do stworzeń, które odwróciły jak na komendę łby w jego stronę. W pierwszym momencie, gdy tylko to zrobiły, Harry nieznacznie się cofnął , ale po chwili podjął swoją wędrówkę. Nie przyspieszając kierował się do samicy, którą pokazał mu Hagrid. Jeszcze tylko parę kroków! Z tej odległości widział już jej ranę, wyglądała naprawdę paskudnie.

- Spokojnie … próbuję ci tylko pomóc, obiecuję, że nie zrobię ci żadnej krzywdy – Szepnął uspokajająco Herry, gdy zauważył nerwowy ruch ze strony rannej. Był już na tyle blisko, że przykucnął, teraz widział ranę bardzo dokładnie. Była głęboka i zabrudzona, widział nawet mięśnie, po których pełzały białe robaki. Widok nie był przyjemny, a sama rana musiała być bolesna. Harry ze współczuciem spojrzał stworzeniu w oczy. Zobaczył w nich cierpienie. Wyraz oczu zwierzęcia, był tak bardzo podobny do jego własnych po kolejnym koszmarze, że przeszedł go dreszcz. Szybko odegnał niechciane myśli i zdecydował, że czas działać. Najpierw należy oczyścić ranę. Harry wstał bardzo powoli, by nie płoszyć zwierzęcia i podszedł do brzegu jeziora. Urwał kawałek swojej szaty i zamoczył w chłodnej wodzie. Odruchowo spojrzał na swoje odbicie w tafli wody i zorientował się, że nawet nie zauważył kiedy jego oczy stały się znów zielone, „... co się stało, że przestałem utrzymywać zaklęcie? ...” przemknęło mu przez myśl, gdy z powrotem zmieniał je na brązowy kolor. Wyżymał szmatkę i ruszył ostrożnie w stronę rannego stworzenia, jednak gdy się już zbliżył i próbował przepłukać ranę, zwierzę nagle zerwało się na nogi, pobudzając tym samym wszystkie inne do biegu. Harry przestraszony nagłym ruchem wylądował na ziemi. Mógł tylko patrzeć jak stado ucieka w głąb lasu.
- Kurwa! - Gryfon krzyknął sfrustrowany, uderzając pięścią o mokrą trawę. – Było już tak cholernie blisko, dlaczego ... ?

- To już nie byłeś ty …

Zupełnie nagle usłyszał za sobą nieznajomy głos i gwałtownie się odwrócił. Aż sapnął z zaskoczenia, gdy zauważył za sobą centaura. Harry przyjrzał mu się uważnie, po czym wstał z ziemi i stwierdził:

- Widziałem cię już ... w pierwszej klasie … kiedy Voldemort zabił jednorożca. Ty jesteś yyy ... - zająknął się chłopak, próbując sobie szybko przypomnieć imię centaura, ale w tym samym momencie usłyszał:

- Ronan! Cholibka co ty tu robisz? - I tuż obok Gryfona pojawił się nagle Hagrid.

- Witaj Hagridzie – Centaur krótkim skinieniem głowy podkreślił swoje powitanie, po czym wrócił do obserwowania chłopaka.

Harry zaczął się czuć nieswojo pod uważnym spojrzeniem Ronana, który mierzył go wzrokiem od stóp do głów, nic nie mówiąc. Po chwili, która wydała się Harry'emu wiecznością centaur odwrócił od niego wreszcie wzrok po to, by popatrzeć na niebo, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.

- Ukrywasz „ to ” Harry Potterze, dlaczego? - Padło wreszcie pytanie i centaur skierował wzrok ponownie na Harry'ego.

- Co masz na myśli mówiąc „ to ”? - Gryfon był kompletnie zaskoczony pytaniem stworzenia.

- Widzę w gwiazdach wielki przełom dla nas, a największy w samym centrum … Gdy tylko się przebudzi … zmiany te będą początkiem wszystkiego. - Odpowiedź centaura jak zawsze niewiele wyjaśniła. Po chwili milczenia Hagrid postanowił widocznie działać:

- To my się już będziemy zbierać, Harry musi wracać do szkoły przed ciszą nocną inaczej psor Dumbledore będzie się martwić. – Po tym oświadczeniu zaczął ciągnąć Gryfona w stronę, z której przyszli. Centaur, który to spokojnie obserwował, ponownie się odezwał:

- Gdy to już będziesz Ty, Harry Potterze, pomogę ci – Po tym oświadczeniu centaur lekko skinął głową w kierunku Harry'ego i zniknął w czeluściach Zakazanego Lasu.

- Nie warto przejmować się tym co one mówią Harry, to dziwne stworzenia i mówią tylko zagadkami. - Skomentował całe wydarzenie Hagrid, próbując je wyraźnie zbagatelizować. Harry jednak całą drogę rozmyślał nad tym co się zdarzyło i nad tym co usłyszał.

Dotarcie do domu Hagrida zajęło im znacznie mniej czasu niż poprzednia trasa. Głównie dlatego, że teraz Harry praktycznie był ciągnięty przez półolbrzyma. Kiedy wreszcie dotarli, a chłopak klapnął zmęczony na krzesło w chatce Hagrida, gdzie dało się słyszeć westchnienie ulgi. Harry niepewnie dotknął ramienia, za które ciągnął go półolbrzym. Na szczęście było na miejscu, choć przez chwilę nie był tego pewien, zaczął więc je sobie rozmasowywać. Gajowy zaczął się krzątać przy robieniu herbaty, a po chwili zapytał:

- Harry, powiedz cholibka co się tam stało? Widziałem, że byłeś obok samicy, nie dała się dotknąć?

- Nie … to nie tak Hagridzie, po prostu ta rana … była okropna ... było widać mięso i robaki ... więc nie chciałem aplikować maści uprzednio jej nie oczyszczając. Poszedłem do wody, ale kiedy ponownie podszedłem ze zwilżonym materiałem, ranna samica uciekła … – Gryfon spojrzał na swojego przyjaciela, z przerażeniem się orientując, że w kącikach oczu Hagrida zbierają się łzy – Ja ... naprawdę przepraszam Hagridzie! Zawaliłem sprawę i … - Chłopak zamilkł kiedy półolbrzym uniósł dłoń by mu przerwać:

- To nie twoja wina Harry, i naprawdę świetnie ci poszło ... – Oznajmił gajowy wydmuchując głośno nos – … po prostu bidulka już nie ma szans.

- Ale jak to? - Harry spojrzał na Hagrida lekko przestraszonym wzrokiem. - Mogę przecież spróbować jeszcze raz i może tym razem się uda i … - Pólolbrzym ponownie mu przerwał:

- Wiem Harry, że ciebie również przejął jej los, ale nie możemy już nic więcej zrobić. A jeżeli będziemy ją płoszyć, jej stan ulegnie tylko pogorszeniu. – Ostatnie zdanie Hagrid wyszlochał chowając twarz za rękoma.

Harry nie umiał pocieszać ludzi, ale i sam nie umiał pogodzić się z losem magicznego stworzenia, widząc w takim stanie Hagrida czuł się naprawdę okropnie. Wstał i poklepał olbrzyma po ramieniu:

- Zrobiłeś wszystko co mogłeś Hagridzie, inni pewnie po prostu odwrócili by się od niej, a ty mimo wszystko próbowałeś pomóc i jestem pewien, że ona też to wie. – Wiedział, że to było najgorsze pocieszenie świata, ale naprawdę widok tak załamanego gajowego sprawiał, że podjął próbę podniesienia go chociaż lekko na duchu.

- Dobry chłopak z ciebie Harry, magiczne stworzenia również to wiedzą. Niech inni cholibka gadają co chcą, ale ja zawsze będę po twojej stronie. – Oznajmił gajowy, wycierając wielką chusteczką pozostałości łez na twarzy.

Gryfon starał się nie pokazać tego po sobie, ale słowa półolbrzyma naprawdę go wzruszyły i poczuł jakby mniejszy ciężar na swoich barkach. Wierzył, że na Hagrida zawsze będzie mógł liczyć. W końcu to on pierwszy wyciągnął go z piekła. Z zadumy wyrwał go głos gajowego:

- Ubieraj się Harry, odprowadzę Cię do zamku.

- Nie musisz Hagridzie, nie ma sensu byś szedł mnie odprowadzać.

- To naprawdę nie jest problemem Harry i tak czuję, że muszę się się napić dziś czegoś mocniejszego w Świńskim Łbie, więc zamek i tak jest po drodze do Hogsmeade.

Harry skinął tylko głową i ruszył za półolbrzymem w stronę Hogwartu. Szli na początku w ciszy. Gryfon nie wiedział co powiedzieć, widząc Hagrida w takim stanie, nie był nawet pewien czy powinien go dalej pocieszać, czy też zacząć inny temat. Rozmowę jednak podjął gajowy:

- Mam pewnego znajomego w tym pubie. Mówię ci Harry naprawdę przedziwny koleś, ciągle tylko przeklina swojego brata. Widzisz, to dobry facet, ale ma pociąg do czarnej magii, dlatego jego brat zapieczętował jego wszystkie czarno-magiczne księgi. Za każdym razem jak go widzę opowiada mi o swoich postępach i próbach przełamania zaklęcia, które jego brat rzucił na księgi, raz nawet opowiadał, że gdy był brutalniejszy i próbował siłą otworzyć jakąkolwiek księgę odrzucały go na ścianę! Wyobrażasz to sobie? - Hagrid zachichotał.

Harry'emu aż przeszły ciarki po plecach, gdy przypomniał sobie wypadek Hermiony …bardzo podobny przecież „... Zaraz! Hermiona! Stało się dokładnie to samo gdy wzięła tamta księgę! ...” Myśli Harry'ego zaczęły pędzić jak szalone. Wszystko co powiedział półolbrzym zgadzało się z tym, co zdarzyło się dziewczynie. Gryfon postanowił więc wypytać przyjaciela o więcej szczegółów.

- Udało mu się otworzyć te księgi? - Zapytał z nadzieją gajowego.

- Nie, ale ponoć wie jakiego uroku użył jego brat, tłumaczył mi to nawet, ale nie pamiętam już za bardzo ... Brzmiało to zbyt skomplikowanie, a ognista nie pomagała w skupieniu się – Uśmiechnął się w odpowiedzi półolbrzym.

- Rozumiem … zawsze go tam spotykasz?

- Zawsze w tygodniu siedzi w barze, bo wtedy jego brat przebywa w domu. Ciągle powtarza, że jakby był z nim w jednym pomieszczeniu, już dawno by siedział w Azkabanie za avadę.

- Emm ... jak go rozpoznajesz? - Widząc zaskoczoną minę przyjaciela Harry dodał szybko: – Bo widzisz, raz byłem w Świńskim Łbie i większość osób nosi tam kaptury dlatego spytałem.

- Oh to nie problem, zawsze siedzi w najciemniejszym kącie i pije kremowe.

- Kremowe piwo? - Powtórzył zaskoczony chłopak

- Dziwne prawda? I z tego co pamiętam ma na dłoni tatuaż w kształcie wilka, nie umiem opisywać wyglądu innych ludzi, to najbardziej mi się rzuciło w oczy. - Mruknął z zakłopotaniem Hagrid.

- Rozumiem, dziękuję. – Uśmiechnął się w jego kierunku Gryfon, równocześnie myśląc „... Może dzisiejszy dzień nie był do końca tak zły? ...”

Odprowadziwszy Harry'ego do zamku, Hagrid znikł na drodze do Hogsmeade. Gryfon tymczasem zmierzał do swojej wieży. Miał plan. Może nie do końca bezpieczny i jeżeli go przyłapią, szlaban co najmniej do końca roku gwarantowany, ale jeżeli miałoby mu to pomóc otworzyć dziennik, był gotowy zaryzykować.

Wychodząc zza portretu Grubej Damy pierwsze co zauważył to brak Rona, co było dość niespotykane zwłaszcza, że była tu Hermiona. Podszedł do niej siadając naprzeciwko. Przyjrzał się jej i zauważył, że była zła, zawzięcie pisała na pergaminie odrabiając pracę domową, bardzo mocno dociskała pióro.

- Wszystko w porządku Hermiono? - Zapytał Harry, a Hermiona drgnęła, jakby dopiero teraz go zauważyła.

- Co? A tak, witaj Harry, jak było? - Spojrzała na niego, krytycznym okiem obrzucając jego brudne od błota ubrania.

- Nie najgorzej, wiesz jak to jest u Hagrida. – Odpowiedział wymijająco, ale dziewczyna nie drążyła tematu, co go tylko ucieszyło.

- Wiec … o co poszło tym razem z Ronem? - Zadał ostrożnie pytanie wiedząc, że przyjaciółka jest teraz tykającą bombą i każde nieostrożne pytanie grozi wybuchem.
- Skąd pomysł, że chodzi o Rona? - Próbowała zignorować sprawę dziewczyna.

- Hermiono, znam Cię nie od dziś i wiem, że tylko on może doprowadzić cię do takiego stanu. Uważam, że lepiej będzie porozmawiać, a nie dusić to wszystko w sobie. Poczujesz się lepiej, a może nawet znajdziemy jakieś rozwiązanie. „... Mówi to osoba, która ukrywa wszystko ostatnimi czasy ...” przypomniał mu złośliwy głosik z tyłu głowy, ale Gryfon dzielnie go zignorował, skupiając się na Hermionie i jej kłopotach.

- Naprawdę, to nie jest nic ważnego … - Powiedziała, patrząc nadal w pergamin.

Harry czuł, że unikała jego wzroku. Tylko dlaczego? O co tak bardzo pokłóciła się z Ronem, że nie chciała tym rozmawiać? Zawsze był osobą, która godziła obie strony, więc dlaczego …?
Oh...” pomyślał, gdy zrozumienie przyszło znienacka.

- Chodzi o mnie … ? - Ostatnią myśl wypowiedział na głos sprawiając, że Gryfonka zastygła w bezruchu. - Odpowiedz Hermiono – Zażądał.

- Nie, nie chodzi o Ciebie Harry. Wyobraź sobie, że nie zawsze chodzi o Ciebie! - Wstała gwałtownie, zbierając swoje rzeczy w pośpiechu i pobiegła do sypialni dziewcząt, zostawiając zszokowanego chłopaka w pokoju wspólnym.

Harry nie rozumiał co mogło wstąpić w przyjaciółkę i dlaczego tak się zachowała. To nie było do niej podobne. Zastanawiał się, czy może zrobił coś źle? Ale nie przypominał sobie, żeby powiedział jej coś niemiłego czy coś, co mogłoby ją urazić. W rezultacie przemyśleń, Harry zdecydował, że najlepiej będzie zapytać Rona, może on będzie bardziej wylewny. Starał się zignorować szepty swoich współdomowników, które wywołała scena z Hermioną stwierdzając, że musi być bardziej ostrożny zwłaszcza, że każdy jego ruch jest obserwowany. Kiedy wszedł do dormitorium, w poszukiwaniu Rona zresztą, stwierdził, że się nie pomylił. Przyjaciel tu był:

- Sądząc po krzyku na dole jestem pewien, że rozmawiałeś z Hermioną. – Stwierdził Ron, robiąc miejsce na łóżku, by Harry mógł usiąść.

- Tak rozmawiałem. W sumie to próbowałem, ale wyszło cóż … pewnie słyszałeś ...

- Taa ... - westchnął przyjaciel – Wybacz stary, to raczej moja wina ...

- Co masz na myśli? - Harry czuł, że zaraz dowie się wszystkiego.

- Bo widzisz … ona myśli, że my … - Ron zająknął się i umilkł.

- Że my co?! - Popędził go Harry.

- Że my jesteśmy ko ... ko … kochankami! - Ostatnie słowo Ron wydukał z wysiłkiem, a jego twarz stała się cała czerwona, aż po koniuszki uszu.

Harry'ego zatkało. Patrzył z wyrazem przerażenia na swojego przyjaciela, który uparcie gapił się w podłogę. Po kilku głębszych oddechach odzyskał zdolność mowy. Dobrze, że byli sami, inaczej jutrzejszy dzień byłby chyba najgorszy karierze szkolnej Harry'ego.

- Jakim cudem wasza rozmowa się tak potoczyła!? Skąd taki wniosek, że my jesteśmy razem?! - Wykrztusił wciąż zaskoczony Harry.

- Ja sam tego nie rozumiem Harry, naprawdę nie rozumiem dziewczyn! Zapytała znienacka czy jest ktoś kogo lubię, więc odpowiedziałem, że ciebie bardzo lubię ale … - Ron pokręcił głową wyraźnie zagubiony.

- Czekaj, że co? Nie mów mi, że ty naprawdę … - Harry szerzej otworzył oczy ze zdumienia.

- Nie! - Zaprzeczył gwałtownie Ron. – Myślałem, że chodzi jej o naszą przyjaźń i pomyślałem, że to idealny moment by jej wyznać co czuję!

- Ron, powiedz mi gdzie ty widzisz tu idealny moment? - Harry z politowaniem pokiwał głową nad sposobem myślenia przyjaciela.

- Chciałem dodać „... ale to Ciebie kocham! ...” Myślałem, że zabrzmi naprawdę fajnie! - Kontynuował Ron nadąsanym tonem. – Ale ona rzuciła we mnie książkami i odeszła nie pozwalając się do siebie zbliżać!

Harry zaczął się śmiać tak bardzo, że aż go bolało w środku, A Ron robił się jeszcze bardziej czerwony z zażenowania, ciągle powtarzając, by Harry przestał. Kiedy wreszcie Harry opanował śmiech na tyle, że był w stanie coś powiedzieć, stwierdził:

- Jutro wyjaśnimy to nieporozumienie, a najlepszym wyjściem będzie wyznanie jej uczuć Ron, to będzie najlepszy argument za tym, że w żadnym stopniu nie jesteś mną zainteresowany, no i przy okazji wyjaśnisz jej nieporozumienie.

- Myślisz ze się uda?

- Tak, jestem tego pewien. – Harry uśmiechnął się uspokajająco.

Nazajutrz Hermiona ignorowała ich obydwu, zajmując miejsce na zajęciach i śniadaniu przy kimś innym. Każdy chyba zauważył mały rozłam pomiędzy „wielką trójcą” . Harry dyskretnie obserwował przyjaciółkę czekając na odpowiedni moment, najlepiej taki, gdy będzie sama. Kiedy w końcu zauważył dziewczynę spacerująca na błoniach zdecydował, że czas na zadanie Rona. Na początku Ron chciał iść z Harrym, ale ten szybko wyperswadował przyjacielowi ten pomysł mówiąc, że Gryfonka może źle to odebrać. Zostawił wszystko w rękach Rona, a sam udał się do biblioteki.

- Przepraszam, szukam książki o magicznych stworzeniach, ale taką z obszerniejszą wiedzą, obejmującą też ich leczenie czy mamy takie książki? - Zapytał bibliotekarkę, która skinęła głową i odpowiedziała.

- Poczekaj, zaraz przyniosę odpowiednie materiały. – Po tym stwierdzeniu kobieta zniknęła pomiędzy regałami. Po chwili wróciła z trzema książkami, z których jedna naprawdę była wielka.

- Myślę, że te będą najlepsze. – Odparła kładąc przed nim książki. - W czymś jeszcze mogę panu pomóc panie Potter?

- Myślę, że to wszystko, dziękuję, – Opowiedział Harry chowając książki w torbie.

Zostało jeszcze trochę czasu do obiadu, więc usiadł przy najbliższym stole i wyciągnął najcieńszą z pożyczonych publikacji, która, jak się okazało, traktowała o leczeniu magicznych stworzeń. Harry był zaskoczony, że miała zaledwie pięćdziesiąt stron. Ponownie zapytał panią Pince, czy są jeszcze inne książki w tej dziedzinie, okazało się, że to jedyna. Był już w połowie książki, kiedy usłyszał gwar na korytarzu. Spojrzał na zegar i zorientował się, że już pora na obiad. Wstał i udał się do Wielkiej Sali. Wchodząc do pomieszczenia zauważył roześmiane twarze swoich przyjaciół. To mu podpowiedziało, że misja Rona zakończyła się sukcesem.
- Mam rozumieć, że już wszystko w porządku? - Zapytał właściwie dla porządku, siadając przy stole.

Oboje spojrzeli na siebie lekko się rumieniąc, pierwsza zaczęła Hermiona :

- Tak, bardzo cię przepraszam Harry za wczoraj, byłam strasznie zła i wyżyłam się na tobie, zresztą zupełnie niepotrzebnie.

- W porządku Hermiono, Ron mi wczoraj wszystko opowiedział i cóż ... nie dziwi mnie, że tak zareagowałaś … Ale już wszystko w porządku? Wszystko sobie wyjaśniliście? - Zapytał ponownie Harry, kładąc nacisk na słowo „wszystko”.

- Długo mi to zajęło, ale myślę, że już tak – Wyszczerzył się do niego Ron.

... więc teraz są parą ...” pomyślał Harry patrząc na dwoje swoich przyjaciół i ich lekko zarumienione twarze. „ … Może to i lepiej, będę mógł teraz skupić się na swoim planie ...”. Przemyślenia zachował jednak dla siebie, a przyjaciół zapytał z uśmiechem:

- Następne są eliksiry więc może usiądziecie razem?

- Harry … - Zaczęła powoli Hermiona. – To że jesteśmy z Ronem razem, naprawdę nic nie zmienia i wszystko zostaje po staremu, prawda Ron?

- Jasne stary, nie musisz się o to martwić. – Potwierdził z pełnymi ustami, ale całkiem zrozumiale Ron.

Harry z tych odpowiedzi wywnioskował, że nie zamienią się miejscami i nie ma sensu na to naciskać, bo przyjaciele staną się podejrzliwi, więc tylko skinął lekko głową na potwierdzenie. „... Wobec tego zostaje plan B ...” pomyślał odwracając się w stronę stołu Slytherinu i wypatrując jasnych włosów, które od razu dostrzegł. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do posiłku i rozmowy z przyjaciółmi.

Zbliżający się koniec obiadu, był równocześnie początkiem planu Harry'ego. upewnił się, że będą szli do lochów tylko parę kroków przed Ślizgonami, a w końcu ulubionym zajęciem Malfoy'a było ich podsłuchiwanie. Gryfon miał nadzieję, że Ślizgon go i tym razem nie zawiedzie, będzie ich podsłuchiwał z nadzieją na późniejsze pakowanie ich w kłopoty, albo dogryzanie. Dziś było to Harry'emu bardzo na rękę, ba wręcz oczekiwał tego. Pora zacząć plan.

- Byłem z Hagridem w Zakazanym Lesie podczas szlabanu. – Powiedział głośno do Rona.

- W Zakazanym Lesie? Stary współczuję, co takiego robiłeś? - Podchwycił od razu temat drugi Gryfon.

- Oh nic takiego, naprawdę Hermiono, nie patrz tak na mnie, karmiliśmy testrale praktycznie prawie na obrzeżach, – Rzucił szybko Harry widząc spojrzenie przyjaciółki. – Będąc tam przypomniały mi się pewne wydarzenia związane z tym miejscem.

- Wydarzenia? - Zamyślił się Ron. – Chyba nie mówisz o Ara ...

- Nie, nie! - Szybko wszedł mu w słowo Harry, przerywając w pół słowa wypowiedź. – Chodzi mi o mój szlaban w pierwszej klasie z Malfoyem! No wiesz, jak wtedy piszczał jak dziewczyna i uciekł w popłochu „... No... Ron … Błagam cię podchwyć temat ...” poganiał i nalegał w myślach Harry.

- Oh! A pamiętasz zdarzenie z Hipogyfem? Umieram! Ten stwór odgryzł mi rękę! Ratunkuuu! – Parodiował Ron, a Harry śmiał się z odgrywanej sceny, zadowolony, że przyjaciel chwycił przynętę.

- No już wystarczy, jesteśmy pod salą, jak was Snape usłyszy dostaniecie szlaban. – Westchnęła Gryfonka wyprzedzając ich, wchodząc do sali i ciągnąc za sobą Rona. Kiedy Harry chciał wejść do sali, został mocno szturchnięty w bok, wpadł na ścianę i zauważył Malfoya, który patrzył na niego z istną furią w oczach.

- Zapłacisz mi za to Potter … - Powiedział Ślizgon mierząc go groźnym spojrzeniem z zaciśniętymi zębami. Wyminął go jednak i wszedł do klasy wraz ze swoimi gorylami.

... Pierwszy punkt planu zakończony sukcesem ...” triumfował Harry, zamykając za sobą drzwi do pracowni eliksirów.

Lekcje zaczęły się jak zwykle, Snape kazał im otworzyć książki na wybranej stronie i zacząć warzyć eliksir parami. Oczywiście nie szczędził Harry'emu przy tym pogardliwych uwag i spojrzeń. Harry wraz z Ronem wzięli się do roboty krojąc, obierając, miażdżąc, tłukąc i co tam trzeba jeszcze, poszczególne składniki. wymieniając w trakcie tych czynności różne uwagi. Kątem oka Harry zauważył ruch ze strony Malfoya, szybko odwrócił wzrok. by jego nemezis nic nie zauważyła. Malfoy, podchodząc do biurka Snape'a z jakimś niby pytaniem, wrzucił coś do kociołka Harry'ego. Ten to zauważył lecz skutecznie zagadywał Rona, by ukryć fakt, że widział Ślizgona..

„ … Drugi etap zakończony, czas wziąć sprawy w swoje ręce ...” pomyślał Gryfon z niejaką satysfakcją i zwrócił się do Rona:

- Ron, możesz przynieść trochę śluzu salamandry?

- Jasne, zaraz wracam. - Odrzekł przyjaciel.

Kiedy Ron tylko się odwrócił Harry zaczął wrzucać i mieszać dowolne składniki w kociołku, mając nadzieję, że wybuchnie, albo zwróci dostateczną uwagę Snape'a. Chyba jednak wolał drugą opcję, pierwsza bowiem, mogła okazać się dość niebezpieczna. Kolor eliksiru zaczął przybierać jasnofioletowy odcień, czyli bardzo odbiegał od tego, jaki powinni osiągnąć, czyli pomarańczowego.

- Chyba coś źle zrobiliśmy. – Mruknął Ron, gdy wrócił i spojrzał na barwę zawartości kociołka. - Snape nas zabije.

Jak na zawołanie, pojawił się przed nimi nauczyciel eliksirów ze swoją nieodłączną marsową miną. I oczywiście nieodłącznymi komentarzami:

- Wasza niekompetencja jest godna pożałowania … zmarnowaliście tylko cenne składniki, podobnie jak mój czas. – Spojrzał ponownie do kociołka i powąchał eliksir, gdy to zrobił, jego źrenice nieznacznie się powiększyły jakby w zaskoczeniu. - Który z was łączył składniki!? - Warknął, aż obydwaj winowajcy podskoczyli.

- Ja to zrobiłem. – Odpowiedział zgodnie z prawdą Harry.

- Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru, zaczniecie od początku. – Nauczyciel eliksirów uśmiechnął się szyderczo widząc wzburzenie w oczach Gryfonów.

Harry nie dyskutował, chcąc szybko zacząć od początku. Już podniósł swoją różdżkę, by wyczyścić zawartość kociołka, kiedy nagle powstrzymała go ręka profesora.

- Zawartość przelej do największego słoja i postaw na moim biurku Potter. Jeżeli ktokolwiek nie zrobi poprawnie eliksiru. Który dziś macie wykonać, będzie zmuszony poczęstować się „ tworem” Potter'a. – Zaordynował mistrz eliksirów, a klasa natychmiast wróciła do swojej pracy.

Ron zaczął przelewać ich eliksir, a Harry poszedł do składziku po nowe składniki. Znajdując się już w pomieszczeniu z dala od oczu innych, zaczął przeszukiwać półki w poszukiwaniu potrzebnego mu eliksiru, nerwowo zerkając w stronę wyjścia, czy nikt go nie przyłapie na myszkowaniu. Czas już mu się powoli kończył, więc niewiele myśląc o konsekwencjach, umyślnie przewrócił jedną z szafek ze składnikami. Wiedział, że nie będzie długo czekać na Snape'a.
- Potter! Co ty wyprawiasz! – Krzyknął nauczyciel eliksirów błyskawicznie zjawiając się w drzwiach.

- Ja przepraszam profesorze, przez przypadek się potknąłem wpadając na tą szafkę i naprawdę jest mi bardzo przykro. – Harry udawał przerażanie, a właściwie, to naprawdę był przerażony widząc morderczy wzrok nietoperza. Równocześnie zastanawiał się jednak czy może się posunąć jeszcze dalej. A najważniejsze, to czy Snape wpadnie w jego sidła. - Posprzątam to panie profesorze. – Zaproponował Gryfon pokornie, wyciągając różdżkę która natychmiast została mu wyrwana.

- Oh ... w to nie wątpię panie Potter, radziłbym zacząć już teraz i oczywiście bez użycia magii. Ty wraz z panem Weaslayem dostajecie Trolla za nieukończenie eliksiru i dziesięć punktów od Gryffindoru.

Harry zacisnął tylko pięści i wyszedł do klasy po mopa i wiadro. Inni uczniowie zaczęli już pakować się i powoli wychodzić z lochów. Zauważył jeszcze uśmiech satysfakcji na ustach Malfoya oczywiście, by nie być mu dłużny, posłał w jego stronę promienny uśmiech. W końcu dzięki niemu, póki co, plan rozwija się całkiem pozytywnie. Zabawna była mina zaskoczonego Ślizgona, który nie bardzo wiedząc jak zareagować, odwrócił się na pięcie i znikł Harry'emu z pola widzenia.

- Harry co się stało? Co to był za dźwięk w składziku? – Zapytała go Hermiona przed wyjściem.

- Nic takiego … niechcący wpadłem na szafkę wywracając ją, no i czeka mnie teraz sprzątanie wielkiej klejącej się i obślizgłej brei. – Odpowiedział niby zrezygnowany Gryfon.

- Dziś nie jest chyba twój szczęśliwy dzień kumplu. – Próbował pocieszyć go Ron.

- Rusz się Potter nie mam całego dnia. – Warknął Snape znad sterty wypracowań z eliksirów, poganiając tym sposobem skutecznie Harry'ego i wypłaszając jego przyjaciół z sali.

- Zobaczymy się później. – Powiedział Harry na pożegnanie przyjaciołom, chwytając wiadro i znikając w składziku.

Na początku uprzątnął największy bałagan, starając się to zrobić jak najszybciej, by mieć czas na dalsze poszukiwania. W końcu po to zrobił ten cały bałagan. Im dłużej jednak szukał, tym szybciej rosła jego frustracja. To niemożliwe, żeby się pomylił, widział przecież niejeden raz, że Snape stąd przynosi eliksiry w razie różnych wypadków podczas zajęć. Domyślał się też, że będą ukryte, ale zakładał, że będzie łatwiejsze do odszukania.

Profesor Snape przeglądając kolejną stertę wypracowań, spojrzał na wielki zegar w sali. „... Ile czasu ten dzieciak zamierza tam sprzątać? ...” pomyślał w trakcie pisania kolejnego nieprzyjemnego komentarza na pracy jednego z uczniów. W głowie mu się nie mieściło jak dzisiejsza młodzież jest głupia! Tylko romanse i alkohol im teraz w głowie. Spojrzał na słój z jasnofioletowym eliksirem Pottera i się zamyślił „... Jak to możliwe, że Potter uwarzył właśnie ten eliksir?! Ze wszystkich uczniów właśnie on … Nawet ja, po wielu próbach nie umiem go do tej pory przyrządzić, a zrobiło to jedno z największych beztalenci w eliksirach, pokroju Longbottoma jak to możliwe?! Czy może być mowa o przypadku, jeżeli chodzi właśnie o TEN eliksir? … Będę musiał się bliżej przyjrzeć Potter'owi podczas lekcji ...” Rozmyślania profesora przerwał dźwięk zamykanych drzwi od składzika.

- Skończyłem profesorze, czy mogę dostać swoją różdżkę z powrotem? - Zapytał Potter, wyciągając rękę w oczekiwaniu.

Snape wyciągnął różdżkę z szuflady i podał mu w milczeniu, chłopak tylko skinął głowa i żegnając się krótkim „do widzenia profesorze” wyszedł z pracowni eliksirów, zdążając do wyjścia z lochów.

Harry pobiegł prosto do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mógł uwierzyć jakie dziś miał wyjątkowe szczęście! Wszystko mu o dziwo wychodziło i nawet nietoperz oszczędził mu gorzkich słów na koniec, czy mogło być lepiej? Był strasznie podekscytowany i chyba pierwszy raz w życiu nie chciał. by jutro zaczynał się weekend! Musiał być cierpliwy. Przystanął przed portretem Grubej Damy i po wypowiedzeniu hasła wszedł do pokoju wspólnego ściskając w kieszeni bluzy fiolkę z eliksirem wielosokowym.

***

Tom czuł się zmęczony. Kolejny dzień w szkole był dość pracowity, postanowił więc, że czas go zakończyć. Wstał z zajmowanego w pokoju wspólnym fotela i ruszył do swojego pokoju. Nie spiesząc się wykonał codzienne wieczorne czynności i ułożył się wygodnie na łóżku. Zamknął oczy … sen nadszedł niespodziewanie …

- Łapcie go! Inaczej znowu nam ten dziwoląg ucieknie! - Krzyknął najwyższy z trójki dzieci, które rozdzieliły się w przeciwnych stronach korytarza a sam zszedł na parter

Tom obserwował ich wszystkich z ukrycia trzymając się kurczowo za lewy bok. Bolało, ale czuł już gorszy ból niż ten, nie ma porównania choćby z tym z zeszłego tygodnia. Rozejrzał się jeszcze na wszystkie strony, nasłuchując uważnie czy żaden z jego oprawców się nie zbliża, a równocześnie myślał: „... gdybym tylko opanował tą dziwną moc, co się czasem ujawnia w różnych momentach, już dawno Louis i reszta tych świń zapłaciła by mi za wszystko ... Oh, robię się za bardzo niecierpliwy ...” zbeształ się na koniec mentalnie. Westchnął ciężko, nie było sensu wracać do pokoju: „... Możliwe, że nawet będę musiał spędzić noc ponownie na dworze, Hubert to taki tchórz ... zamiast dzielić pokój z tą żałosna namiastką człowieka wolę już chyba spać w schowku, albo w piwnicy. … Dobrze wiem, że to mały szpieg Louisa, który trzęsie się za każdym razem jak tylko na mnie patrzy … uwielbiam to przerażone spojrzenie … fascynujące... te rozszerzone ze strachu źrenice i postawa ofiary. Jak nisko niektórzy mogą upaść by tylko samemu nie paść ofiarą. ...”. Rozmyślania sprawiły, że mały Tom stracił czujność i nie zauważył nadchodzącej wychowawczyni sierocińca:

- Tu jesteś Tom, szukałam cię.

Słysząc głos Pani Cole odwrócił się zaskoczony, wzdychając jednocześnie z niezadowolenia. Był pewien, że jakiś kolejny wychowanek poskarżył się na niego. Nie żeby go to obchodziło. Bez dowodów nie mogli mu nic zrobić, wiedział to i często wykorzystywał nawet, jeżeli rzeczywiście był winny. Wypadało jednak odpowiedzieć kobiecie. Tom ponownie westchnął i obojętnym głosem zapytał:

- O co chodzi?

- Wczoraj Susan przyszła do mnie zapłakana. Twierdziła, że wydajesz dziwne dźwięki i że w kuchni były węże …

- Nie wiem o czym Pani mówi. - Niewinnym tonem zaprzeczył Tom, a po chwili zastanowienia dodał jeszcze: - Poza tym, niech sama Pani przyzna, że brzmi to dość dziwnie, skąd niby miałbym wziąć węże?

- Nie wiem Tom, ale wiem że dziwne rzeczy dzieją się zawsze jak jesteś w pobliżu i … - Słowa kobiety przerwał okrzyk:

- Louis! Tutaj jest! - I nagle przy schodach pojawił się dość niski pucułowaty rudy chłopak. Na widok wychowawczyni stracił jednak impet i po krótkim wahaniu klapnął na pobliską kanapę.
Minęła chwila i pojawiła się kolejna dwójka chłopców. Ci również, widząc obserwującą ich kobietę znacznie zwolnili, powiedzieli grzeczne „... dzień dobry ...” i dołączyli do kolegi na starej skórzanej kanapie ciężko dysząc ze zmęczenia i czekając, aż ich cel ponownie będzie sam.

sen jak to sen, rządzi się własnymi prawami … śpiący nastoletni Tom zmarszczył brwi i niespokojnie poruszył się przez sen ...

Obraz się zmienił i wychowawczyni po prostu zniknęła. Mały Tom wykazując się refleksem ruszył biegiem, by wydostać się na zewnątrz. Czuł, że pozostali biegną za nim. Skądś wiedział, że nie ucieknie … kiedy już go złapali, niedługo czekał na pierwszy cios. Greg mimo swojej tuszy potrafił bić o wiele mocniej niż pozostali … Tom już po chwili poczuł krew w ustach.

- Już nam nie uciekniesz dziwaku. – Powiedział ze złośliwym uśmieszkiem Louis, zadając Tomowi mocny cios w brzuch. - A teraz powiedz nam ty odmieńcu ... – ostatnie słowo zostało powiedziane z obrzydzeniem i szyderczym uśmiechem – … pewnie pamiętasz zasady, ale jednak łaskawie ci je przypomnę. Przestaniemy bić wtedy, kiedy zaczniesz nas błagać o przebaczenie, że coś takiego jak ty w ogóle żyje.

- Wszyscy jesteście żałośni … Czujesz się silny tylko w grupie, co nie Louis? - Wysapał Tom próbując opanować ból i patrząc oprawcy w oczy. Większy chłopak wzdrygnął się, jednak szybko się opanował i wyprowadził kolejną serię ciosów, które Tom przyjmował w ciszy, co jeszcze bardziej złościło napastników. Luis chcąc zatuszować chwilę słabości, krzyczał zadając kolejne ciosy:

- Zawsze na wszystkich patrzysz jakbyś był od nich lepszy, a jesteś tylko kupą gnoju Riddle. Powiedz nam w czym teraz jesteś od nas lepszy? No w czym? Najlepiej by było gdybyś zdechł, jestem pewien, że nikt nawet by tego nie zauważył.

Po dobrych dwudziestu minutach bicia, Toma bolało całe ciało, a w ustach czuł metaliczny posmak krwi. Przerwy między uderzeniami zaczęły być coraz dłuższe, a ciosy jakby lżejsze. Widocznie bijący zaczęli się już nudzić, zawsze tak było. Tom poczuł satysfakcję. Wytrzymał, jak zawsze, nigdy nie dał im tej pieprzonej satysfakcji, że go złamali.

- Wrzućcie go tam gdzie zwykle. – Warknął Louis na swoich dwóch pachołków. Ci, bez komentarzy, wrzucili sponiewieranego Toma niczym worek do piwnicy, zamykając ją na kłódkę.
Leżał na zimnej ziemi głęboko oddychając. Wszystko go bolało, nawet tak prosta czynność jak oddychanie sprawiała ból, teraz był jednak sam i mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Po twarzy spłynęły łzy … „... nienawidzę ich wszystkich! Całego tego miejsca, ludzi ... Na zewnątrz, inni, również są tacy sami … przecież widzę choćby tych, co przychodzą do tego obskurnego miejsca, by wybrać jakieś dziecko. Owszem mam niezły ubaw, kiedy inni robią wszystko, by się tylko przypodobać wybierającym ... nawet tamta trójka … to taki żałosny spektakl ...”. Tom syknął z bólu, gdy zmieniał pozycję na siedzącą, opierając plecy o starą komodę stojącą w piwnicy. Zamknął oczy na moment , kiedy znów je otworzył ujrzał tak bardzo już znajomy mu cień ... zawsze widział tylko niezbyt wyraźne kontury tej osoby.

- Zastanawiam się dlaczego zawsze widuję cię tylko wtedy, kiedy ledwo mogę się ruszać. – Tom nie spodziewał się odpowiedzi, bo w końcu nigdy jej przecież nie dostał, więc kontynuował: – Długo myślałem nad tym czym jesteś. Zjawą? Duchem? A może upiorem? Doszedłem jednak do wniosku, że … nie pasujesz mi do żadnego z nich. Jesteś na to zbyt miły ... – Lekki uśmiech rozjaśnił twarz Toma kiedy cień przysunął się do niego, dotykając dłoni w geście pocieszenia. – A może jesteś po prostu wytworem mojej chorej wyobraźni w końcu to wiele by wyjaśniało, prawda?

nastoletni Tom śpiący w swoim łóżku w Hogwarcie miał ciężki, przepełniony jakby bólem oddech … śnił o bólu i czuł go całym sobą, gdy mały Tom ze snu cierpiał w samotności … a sen toczył się dalej ...

Mały Tom długo jeszcze mówił, przeprowadzając jednostronną konwersację. Lubił ten odwiedzający go w ciężkich chwilach cień. Jego pocieszająca obecność uspokajała. Można się też było przed nim wyżalić. Cień słuchał, nigdy nie odpowiadał.

- Jutro zjawi się pewien człowiek, którego wiadomość zmieni na zawsze twoje życie Tom. – Cierpiący chłopak szybko zamrugał w zaskoczeniu powiekami, tak przyzwyczajony do milczenia cienia, że w pierwszej chwili właściwie nie wiedział kto je wypowiedział i prawie nie zrozumiał słów. Po chwili dopiero dotarło do jego świadomości, że cień do niego mówi, a jeszcze moment zajęło mu przypomnienie sobie o czym była mowa:

- Oh, a więc jednak mówisz.- Zaskoczone sapnięcie to było wszystko na co stać było w tej chwili Toma. Po krótkim milczeniu dodał jeszcze pytanie: - Kim jest ten człowiek?

- Niecierpliwy jak zawsze. - Cień pozostał cieniem, ale uśmiech dało się wyczuć w głosie. Przy drugim zdaniu jednak, głos brzmiał już bardzo poważnie. - Mój czas również się kończy ...

Tom zamarł na chwilę z przerażenia, czując zalewający jego serce żal:
Dlaczego? - Tylko tyle zdołał wykrztusić. Bał się, że dłuższa wypowiedź zdradzi jego odczucia, choćby poprzez drżenie głosu.

- Jestem tylko wspomnieniem z przeszłości, które pojawia się w najcięższych dla ciebie chwilach. Jutro zapomnisz nawet o moim istnieniu. - Tłumaczenia cienia jakoś nie docierały do świadomości samotnego dziecka. Tom czuł tylko, że jego pocieszyciel i powiernik zniknie. Nie chciał tego:

- Nie zostawiaj mnie, na pewno jest jakiś sposób byśmy ponownie się spotkali ... - Wyszeptał tylko.

Cień zbliżył się znów do Toma i przytulił, zaczynając powoli znikać. Milczący, zmartwiony chłopiec usłyszał jeszcze:

- Spotkamy się. Obiecuje ci, że spotkamy się ponownie. W końcu przeznaczenia nie da się zmienić, a nasze zostało już przesądzone dawno temu …

Mały Tom odsunął się od zanikającego cienia, by po raz ostatni na niego spojrzeć. Jakby chcąc mu wynagrodzić chwile smutku, obraz cienia na moment stał się troszkę wyraźniejszy i chłopiec ujrzał najbardziej zielone oczy jakie kiedykolwiek widział. Były piękne ... jakby skrywały niejedną tajemnicę, a jednocześnie miały niebezpieczną iskrę w sobie. Z wrażenia, Tom aż przestał oddychać. Cień tymczasem definitywnie zanikł. To był ostatni raz kiedy Tom uronił łzy żalu.

nastoletni Tom obudził się gwałtownie z ciężkiego snu, siadając na łóżku. Nigdy nie śniły mu się rzeczy związane z dzieciństwem ... nigdy dotąd ... do teraz. Nie poprawiło mu to bynajmniej humoru. Nie chciał o tym śnić, a tym bardziej pamiętać tą część swojego życia. „... Dlaczego właśnie teraz …? ...” zastanawiał się przez chwilę. Ostatnią część snu pamiętał jakby za mgłą, ale chyba był to jedyny moment, gdy przez chwilę był szczęśliwy. „... szczęśliwy? … czy to możliwe że w tamtym miejscu i momencie miał jeszcze tak pozytywne odczucia? ...” Położył się ponownie zamykając oczy. Szybko je ponownie otworzył, przez głowę bowiem przemknęła mu myśl: „... Kim jest właściciel tych mrożących krew w żyłach, a jednocześnie pięknych, oczu koloru Avady? ...” Niestety, wspomnienie cienia miało to do siebie, że im bardziej wysilał się, by cokolwiek sobie przypomnieć o właścicielu tego spojrzenia, tym bardziej niczego nie pamiętał. Było to niepokojące i frustrujące uczucie.



czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 3 - Szukając odpowiedzi

Trochę minęło od ostatniego razu. Przepraszam że tak długo to trwało ale wyszły pewne zawirowania i problemy u Mato, dlatego tak długo był odwlekany ten rozdział. W tym roku możecie spodziewać się rozdziału przed 21 grudnia, o ile zdążę do 12 grudnia oddać Mato rozdział inaczej znika do stycznia. Myślę, że dam radę więc raczej nie ma co się martwić. Dziękuję Aevum, Kaja Kot, Dagna Płecha naprawdę, sprawiacie mi wielką radość swoimi komentarzami. Dziękuję wam z całego serca i zapraszam do czytania




Rozdział 3: Szukając odpowiedzi

Harry otworzył oczy. Było ciemno. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do mroku i chłopak zaczął dostrzegać niewyraźne kształty, odruchowo zaczął szukać na nocnej szafce swoich okularów. Znalazł je, założył i wszystko nabrało ostrości. Był w skrzydle szpitalnym. Spędził tu już tyle nocy, że bez problemu rozpoznał pomieszczenie. „... Dlaczego tu był? ...” Przemknęło przez myśl Harry'ego
Położył się z powrotem na miękkiej poduszce starając się przypomnieć sobie jak tu się znalazł. Nie widział u siebie, ani nie czuł żadnych urazów, na szafce obok nie stały żadne eliksiry.
... Czemu tu leży? Ostatnim co pamiętał była uczta, a potem …? O nie... nie,nie,nie! ...” Z narastającym przestrachem pomyślał Harry. Nie ważne ile razy to sobie powtarzał wiedział, że to co sobie przypomniał było prawdą ... Swój krzyk, przerażone twarze uczniów i bladą profesor McGonagall zbliżającą się do niego wraz z Dumbledore'm Później zemdlał.

... Cholera! Teraz na pewno wszyscy będą myśleć, że oszalałem zupełnie! Nikt już na pewno nie będzie wierzył w odrodzenie Voldemorta. Nikt! ...” Pomyślał rozżalony Harry i zamknął oczy czując narastający ból głowy.

W wyobraźni już widział nagłówki Proroka Codziennego. Już wcześniej było źle, ale czuł, że teraz będzie jeszcze gorzej. Czuł obawę przed tym, co pomyślą jego przyjaciele. Zastanawiał się, czy się od niego się odwrócą. Miał nadzieję, że nie, że Hermiona i Weasleyowie nie są tacy. Sądził, że martwią się o niego. Jednak w głębi serca naprawdę bał się odtrącenia … zwłaszcza przez nich.
Ponure rozmyślania przerwały mu liczne kroki zbliżające się do skrzydła szpitalnego. Nie wiedział kto to, ale wyraźnie słyszał stąpania większej ilości osób. Nie chciał teraz rozmawiać z nikim, więc postanowił udawać, że śpi. Usłyszał jeszcze otwieranie drzwi do skrzydła szpitalnego, a później do gabinetu pani Pomfrey, po czym usłyszał rozmowę prowadzoną przyciszonym tonem.

- Harry Potter to wariat! Wszyscy dziś zobaczyliśmy, że z chłopakiem najwidoczniej jest coś nie tak. Wcześniej nikt mnie nie chciał słuchać, a teraz widzisz Dumbledore do czego doprowadziłeś! Jutro jak to rozgłoszą na pewno przyjdzie wiele skarg od rodziców zmartwionych, że ich dzieci muszą chodzić do szkoły z tym szaleńcem! - Po głosie Harry rozpoznał Umbridge.

- Ciszej! Harry może się obudzić. – zwróciła uwagę McGonagall

- Nie obudzi się, podałam mu sporą ilość eliksirów uspokajającego i słodkiego snu. – Dodała Pomfrey, by uspokoić obie kobiety, które miały jak się wydawało wyjątkowo bojowy nastrój.

- Dolores, Harry nie jest szalony, mogę ci zagwarantować, a już na pewno nie stanowi żadnego zagrożenia dla naszych uczniów. – Powiedział uspokajająco do kobiety dyrektor

- Nie jest szalony?! - Prychnęła Umbridge. – Chyba sobie żartujesz! Normalni uczniowie nie zachowują się w ten sposób. Jako Wielki Inkwizytor Hogwartu żądam wydalenia chłopaka!

- Chłopak może przeżył jakieś chwilowe załamanie, ale to nie jest powód by go wyrzucać ze szkoły, pomyśl logicznie Umbridge! – Syknęła ostro McGonagall. – Poppy powiedziała, że poza anemią oraz przemęczeniem Harry'emu nic nie dolega. – Chwilkę trwała cisza, a Harry wyobraził sobie, jak pielęgniarka kiwa twierdząco głową.

- Dlatego właśnie przyprowadziłam se sobą Edwarda Pillswortha, który specjalizuje się w Świętym Mungu w chorobach umysłowych. Z całym szacunkiem ... – Usłyszał Harry ostry głos Umbridge – … ale uważam, że nie jest pani specjalistką właśnie w tej dziedzinie.

- Nie jestem, ale … - Zaczęła pielęgniarka, jednak nauczycielka OPCM weszła jej w słowo.

- I to wystarczy. Edwardzie, powiedz nam do jakich wniosków doszedłeś w przypadku Pottera.

Harry słysząc to zacisnął ręce pod kołdrą w pięści, słuchając głosu nieznanego mu mężczyzny:

- Jak powiedziała wcześniej pani inkwizytor, nie możemy być pewni czy rzeczywiście Harry Potter nie ma problemów umysłowych. Wcześniej przepytaliśmy wielu uczniów i większość z nich stwierdziła, że po turnieju trójmagicznym zmienił się i ...

- Na litość boską! – Ponownie odezwała się opiekunka jego domu, przerywając magomedykowi. - Przecież wtedy zginął uczeń! U każdego takie zdarzenie wpłynęło by na relacje z innymi. Także na zachowanie, zwłaszcza, że chłopak był świadkiem śmierci Diggory'ego.

- Ale nikt nie udowodnił, że Cedrik Digorry zginął z rąk Sami-Wiecie-Kogo jak twierdzicie, a ja uważam, że jest to bujda zmyślona przez nastolatka, który pragnie tylko zwracać na siebie uwagę. Kto wie czy nie on sam zabił biednego Diggory'ego? Mógł przecież podmienić puchar i zamienić go w świstoklik! - Umbridge zdecydowanie nie była pozytywnie nastawiona do Harrego.

- Harry nigdy nikogo nie skrzywdził ... – ponownie w obronie chłopaka wystąpił dyrektor Hogwartu. - … i wątpię żeby to zrobił w przyszłości, a twoje oskarżenia mają w sobie pełno sprzeczności. Jak Harry mógłby ukraść puchar, skoro ten był strzeżony przez magię, której na pewno nie zna żaden czternastolatek. Nawet wielu doświadczonych dorosłych czarodziejów miało by z nią poważne problemy.

- Jesteś głupcem Dumbledore skoro wierzysz w słowa tego gówniarza. Powinieneś patrzeć na fakty, a one wskazują, że Potter nie jest normalny. Być może świadomość Sami-Wiecie-Kogo miesza w jego głowie i … - Umbridge nie miała szans skończyć.

- Wystarczy! - Zagrzmiał dyrektor przerywając nagle jej tyradę. Po czym już dużo ciszej kontynuował: - To wszystko są pomówienia, a ja mogę cię zapewnić, że nie wyrzucę Harry'ego z Hogwartu i jestem pewien, że znajdziemy razem rozwiązanie tego problemu.

Cisza, która nastąpiła, zaczęła ciążyć na sercu Harry'ego, który przysłuchiwał się rozmowie dorosłych z coraz większą paniką i niepokojem. Zwłaszcza, że to co powiedziała na końcu Ubridge nie było do końca pomówieniem, z czego Harry doskonale zdawał sobie sprawę, choć nie zamierzał tego rozgłaszać. W końcu ciszę przerwał magomedyk:

- Również uważam, że wydalenie ucznia to przesada z całym szacunkiem pani inkwizytor. - Ton jego głosu był pełen szacunku – Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie zostawić sprawy własnemu biegowi, a jeśli Harry będzie miał kolejny atak, zabrać go na przymusowe badania do szpitala. Wtedy zatrzymać go w Świętym Mungu do czasu, aż poczuje się lepiej. Chyba, że badania wskażą inaczej. – Ostatnie zdanie powiedział bardzo szybko, widocznie obawiając się, że znowu ktoś mu przerwie.

- Przymusowe badania?! Powtarzam po raz kolejny. Harry jest normalnym uczniem i nastolatkiem, nie widzę potrzeby by podejmować tak radykalne kroki. – Zaczęła głosem przepełnionym urazą i oburzeniem opiekunka Gryffindoru.

- Zgadzam się – Przerwał jej zmęczonym jakby głosem dyrektor Hogwartu, a czyjś szybki spazmatyczny wdech podpowiedział Harry'emu, że Dumbledore bynajmniej nie wyraził zgody na twierdzenia opiekunki Gryffindoru, ale na propozycje magomedyka. Harry'emu wydało się, że jego jak dotąd stabilny świat, oparty na zaufaniu dyrektorowi legł w gruzach.

- Ależ Albusie … - Wstrząśnięty, zduszony głos McGonagall wskazywał, że ona także jest zszokowana decyzją dyrektora. Co trochę podniosło na duchu Harry'ego.

- Niech i tak będzie. I tak to kwestia czasu, kiedy chłopaka zamkną w Mungu. – Stwierdziła Umbridge nie do końca zadowolonym głosem, wychodząc z gabinetu pielęgniarki wraz z magomedykiem.

Po kolejnych licznych odgłosach kroków zmierzających w kierunku wyjścia ze skrzydła szpitalnego nastała cisza. Pomfrey zgasiła światła i udała się do swoich komnat, które znajdowały się za jej gabinetem.

Na początku Harry leżał jak sparaliżowany, mając w głowie jeden wielki natłok myśli. Ocenił, że podane mu eliksiry najwidoczniej były jakieś słabe, bo nie miał już ochoty zasnąć ani nie mógł się uspokoić. Po głowie krążyły mu rozmaite myśli: „... Snape się chyba starzeje. … Mam kłopoty, to było pewne. ...”

Nie chciał iść na żadne przymusowe leczenie, czy też opuszczać Hogwartu. Nie czuł się też szalony jak próbowała wszystkim wmówić Umbridge i Prorok Codzienny. Zastanawiał się jednak, czy po zdarzeniu na kolacji ktokolwiek mu uwierzy. Harry wykonał kilka głębokich, w zamierzeniu uspokajających oddechów i zamknął oczy czekając na sen, który nie nadchodził. Nie chciał teraz myśleć o niczym, ale nie bardzo mu się udawało. Ogarniał go bowiem coraz większy niepokój, który rósł wraz ze zbliżającym się rankiem. W końcu zbeształ się ostro w myśli „... jesteś gryfonem do cholery ogarnij się! ...” Niestety efekt wciąż był mizerny, nadal bał się zmierzyć z tym co niedługo miało nastąpić.

- Oh, już nie śpisz złotko. – Usłyszał głos pielęgniarki, która wyszła rankiem ze swojego gabinetu i skierowała kroki do jego łóżka. – Jak się czujesz?

- Emm ... myślę, że chyba dobrze … - niepewnie stwierdził Harry.

- Jeszcze tylko przeprowadzę standardowe badania i będę mogła cię wysłać na lekcje. Obawiam się bowiem, że nie zdążysz na śniadanie. – Odparła spokojnie parząc na wielki zegar na ścianie.

Harry gdy to usłyszał odetchnął z ulgą. Co innego zmierzyć się z klasą, a co innego ze wszystkimi uczniami w Wielkiej Sali.

Kiedy badania się skończyły Harry ruszył w stronę sali gdzie odbywały się lekcje z jego opiekunką i niestety ze Ślizgonami. Było mu niedobrze z nerwów, gdy stanął przed ciężkimi drzwiami sali. Wahał się długo i dopiero po dobrej minucie zapukał. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.

Spodziewał się na sobie wzroku wszystkich uczniów, ale nikt nawet nie odwrócił się w jego kierunku. McGongall powiedziała mu tylko, by zajął swoje miejsce. To było dziwne. Chyba już wolałby słyszeć jakieś drwiny ze strony Węży a nie tą ciszę. W tej atmosferze czuł, że stąpa po niepewnym gruncie, co tym bardziej go niepokoiło. Usiadł koło Rona, który posłał mu uśmiech, co Harrego nieco uspokoiło. Nie na długo jednak. Śmiech ze strony Ślizgonów spowodował, że odwrócił się i zobaczył Draco Malfoya, który parodiował jego wczorajsze zachowanie na kolacji, a pozostali rżeli ze śmiechu. W momencie, gdy Draco zauważył, że Harry się temu przygląda, wskazującym palcem zakręcił w powietrzu koło skroni, sugerując, że jest wariatem. Gryfon odwrócił się od nich, nie miał ochoty się z nimi użerać.

- Oni chcą cie tylko sprowokować Harry. - Szepnęła Hermiona.

- Właśnie stary, nie zwracaj na nich uwagi – dodał Ron.

Mimo wkurzającego zachowania świty Malfoya, Harry był szczęśliwy, że przyjaciele nie odwrócili się od niego. To dało mu siłę, by przetrwać następne lekcje.

W porze obiadu, kiedy Harry wraz z Ronem i Hermioną zmierzał do Wielkiej Sali na posiłek, czuł, że nogi ma jak z waty ze zdenerwowania. Stres musiał być chyba widoczny, skoro Ron starał się go pocieszyć:

- To nic takiego, po paru dniach wszystko rozejdzie się po kościach. Poza tym, to nie pierwszy raz gdy coś zwraca na ciebie uwagę. Zawsze tak się dzieje. Na przykład jak była ta akcja na czwartym roku podczas turnieju, albo jak uciekł Syriusz, non stop coś o tobie pisali i ...

- Ronaldzie zamknij się! - Warknęła Hermiona. Użycie pełnego imienia oznaczało, że dziewczyna jest naprawdę zła, dlatego Ron posłusznie umilkł. – Tym nie pomożesz Harry'emu, a co najwyżej przyniesiesz odwrotny skutek.

- Ja tu jestem Hermiono. – Zwrócił jej uwagę Harry. – Dam sobie radę, naprawdę. - Powiedział, ale chyba mało przekonująco, bo widział wyraźne zmartwienie w jej oczach. Po chwili namysłu dziewczyna zaproponowała:

- Wiesz … możemy ci przynieść coś do jedzenia jeżeli nie jesteś jeszcze gotowy i …

- Będzie jeszcze więcej plotek, gdy się nie pojawię. Wiesz o tym przecież. – Dziewczyna przygryzła lekko wargę i skinęła twierdząco głową.

- Razem damy radę! - Wykrzyknął Ron, obejmując z jednej strony Hermionę, a z drugiej Harry'ego ramieniem i tak objęci, wszyscy troje wkroczyli do Wielkiej Sali.

Kiedy weszli gwar zazwyczaj panujący na posiłkach nasilił się, a sądząc po licznych twarzach skierowanych w stronę ich trójki, to właśnie oni byli tego przyczyną. Zasiedli do obiadu, a Harry usiadł plecami do pozostałych domów cisząc się że Gryffindor ma tak szczęśliwie usytuowany stół. Ron z Hermioną zajęli miejsca naprzeciwko niego. Dopiero po chwili Harry zauważył, ze po bokach ma dużo przestrzeni. Nikt nie chciał usiąść koło niego. Harry postanowił to zignorować i skupił się na słuchaniu przyjaciółki. Opowiadała im o kolejnym zadaniu domowym, które powinni mieć już napisane. Rozmowę przerwały im sowy, wlatujące do Wielkiej Sali. Większość z nich niosła Proroka Codziennego. Jedna z gazet wylądowała przed Hermioną, która spojrzała niepewnie na Harry'ego. Skinął jej głową, by się nim nie przejmowała i wrócił do obiadu. Podczas, gdy jego przyjaciele razem zagłębili się wręcz w Proroku, podleciała do niego mała sówka trzymająca w dziobie list. Harry rozpoznał znajome pismo Syriusza, odebrał więc list, dając sowie smakołyk i schował kopertę do kieszeni, żeby jego przyjaciele nie zauważyli korespondencji. Jak ich znał, zadawali by zbyt dużo pytań i chcieliby poznać treść listu. Nie bardzo się chciał z nimi tym dzielić.

- O czym piszą? – Zapytał jakby od niechcenia.

Przyjaciele spojrzeli na siebie zastanawiając się co odpowiedzieć:

- Może lepiej sam zobacz … - Zaproponowała Hermiona podsuwając mu gazetę.

Harry Potter chłopiec, który oszalał

Wczorajszego wieczoru, na kolacji w Wielkiej Sali Hogwartu
doszło do nieprawdopodobnego zdarzenia.
Harry Potter, znany jako Złoty Chłopiec Gryffindoru, prawdopodobnie
ma problemy związane z psychiką! To nie wszystko! „Podczas kolacji krzyczał
jak opętany … dziwnie zaczął się zachowywać … był straszny” – relacjonowali uczniowie,
którzy zaczęli bać się Potter'a. „Uważam, że stanowi zagrożenie dla nas, a zwłaszcza
dla naszych dzieci. Co jeżeli wszystkich pomorduje w nocy? Śmierć Diggory'ego to
na pewno nie była robota Sam-Wiesz-Kogo, tylko Pottera!” - Powiedział nam poufnie
jeden z profesorów Hogwartu. Sądzę, że sytuacja z ostatniego zadania turnieju jest
co najmniej podejrzana i obiecuję przyjrzeć się temu z szerszej perspektywy w
jutrzejszym wydaniu. Dlaczego Dumbledore pozwala chłopcu przebywać nadal w
Hogwarcie? Czy musi się stać coś strasznego, by w końcu dyrektor przejrzał na oczy i
zaczął robić coś w tym kierunku? Dla Proroka Codziennego.

Rita Skeeter

Gdy skończył czytać nagłówek wziął głęboki oddech. Umbridge dołożyła wszelkich starań, by upewnić się, że nie będzie miał życia w tej szkole. Po tym artykule był tego pewien jak niczego innego. Czuł na sobie liczne spojrzenia, co stawało się stopniowo nie do zniesienia, ale nie zrobił nic, bo zdawał sobie z tego sprawę, że na to czeka Różowa Ropucha. Popatrzał w kierunku stołu nauczycieli. Umbridge patrzyła na niego z wyższością i tryumfującym uśmiechem na ustach. Dumbledore kolejny dzień był nieobecny na uczcie, a McGonagall patrzyła na niego ze zmartwieniem. Harry miał dość, ale spokojnie wstał od stołu informując przyjaciół, by nie szli za nim. Będzie w bibliotece jakby go szukali. Opuszczając salę czuł na sobie spojrzenia, do momentu, gdy zamknął za sobą drzwi. Nawet przez nie słyszał gwar uczniów, którzy teraz pewnie wieszali na nim psy. Cóż nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.

Biblioteka na szczęście była pusta. Bardzo to Harry'ego ucieszyło. Usiadł przy stole na uboczu, takim, który najbardziej zakrywały regały i wyciągnął list od Syriusza, a na stół przed sobą położył tajemniczy dziennik. Przypominając sobie przyjemne uczucie ciepła, które chciał tak bardzo jeszcze poczuć, otwierając list od ojca chrzestnego miał nadzieję, że ten pomoże mu rozwiązać tajemnicę dziennika. Zaczął czytać:

Kochany Harry,

To bardzo dobrze, że Hermiona pilnuje was z nauką. Uwierz mi na
słowo, twoja matka była taka sama! Do dziś pamiętam jak trzymała
nas cały weekend przed SUMA'mi nie pozwalając nam nawet pograć
w quidditcha. Wyobrażasz to sobie? Pod koniec nauki Pettigrew aż
się popłakał, że ma dość, co zmiękczyło serce twojej matki. Dość
często wykorzystywaliśmy z James'em jego płaczliwość, chociaż
taki był pożytek z tego nędznego szczura … Wracając do twojej
prośby, to przykro mi, ale nie mogę ci pomóc Harry. Dumbledore
wczoraj wysłał mi sowę na temat twojego zdrowia i obawiam się,
że mimo wszystko to o co mnie prosisz nie jest do końca bezpieczne
zwłaszcza, że masz w sobie geny Jamesa. Pamiętaj to dla twojego
dobra.

Łapa


Harry zakończył czytać ostatnie zdanie i ze złości, aż zgniótł list w dłoni. Włożył go z powrotem do kieszeni. Nie tego się spodziewał, zdecydowanie czuł w tym liście aż nazbyt wielką ingerencję dyrektora. Zwłaszcza w ostatnim zdaniu '' wszystko dla twojego dobra ''. Akurat! Nie takiej postawy spodziewał się po wielkim Albusie Dumbledore. Na szczęście Harry czuł, że ma jeszcze przyjaciół po swojej stronie, inaczej już dawno by rzeczywiście zwariował od tego wszystkiego.

- Cześć Harry, tu się zaszyłeś.

Przerwał mu rozmyślania Ron, który dość niespodziewanie pojawił się wraz z Hermioną tuż przy stoliku zajmowanym przez Harry'ego.

- Myślę, że póki co jest to najlepsze miejsce, przynajmniej do następnych lekcji. – Odpowiedział ostro Harry, wciąż jeszcze zły na Syriusza.
- Harry - zaczęła dziewczyna – przecież wiesz, że nikt nie będzie cię obwiniał za śmierć Cedrika i są to tylko domysły Umbridge.

- Skąd wiesz. że ona to napisała? - Zapytał Harry, trochę zaskoczony przenikliwością przyjaciółki.

- Oboje dobrze wiemy, że ona ma największy interes w tym, żeby cię pogrążyć. Im więcej cienia na twojej osobie tym lepiej.

- Pewnie masz rację – westchnął zrezygnowany chłopak.

- Jeszcze się jej odpłacimy Harry! - Zareagował na jego smutek Ron - Albo wiem! Poproszę Freda i Georga, by załatwili coś ekstra dla tej starej torby, zapłaci za wszystko co ci zrobiła!

- Nie jest tego warta Ron, dajmy temu spokój. – Harry ukrócił szybko zapędy Rona.

- Masz zamiar tak to zostawić? - Rudzielec był wyraźnie zdegustowany.

- Mam już i tak zbyt wiele na głowie, by przejmować się tak błahymi sprawami jak Umbridge. Zwłaszcza, że wiem, że i tak w końcu cokolwiek by się stało, to w ostatecznym rozrachunku odbiłoby się to na mnie.

- A … ale … - Niepewnie zaczął Ron.

- Harry ma rację, powinieneś wziąć z niego przykład i zacząć się zachowywać bardziej dojrzale. – Przerwała Ronowi Hermiona, ucinając temat i jednocześnie powodując na policzkach rudzielca dorodną czerwień, co ciekawie kontrastowało z włosami.

- Ron nie miał nic złego na myśli prawda? - Harry spróbował poprawić humor zażenowanemu przyjacielowi, który energicznie pokiwał głową w odpowiedzi na tak zadane pytanie.

- Skoro tak, ale ... – Wzrok Hermiony spoczął na dzienniku, na którym Harry opierał dłonie. – Co to jest Harry?

- Nic takiego ... - Odpowiedział i równocześnie chciał schować dziennik, ale dziewczyna była szybsza i wyrwała mu go z rąk.

- Hej! Hermiono oddaj mi to! – Poprosił stanowczo.

- Oh, jeszcze nie widziałam tej książki, daj mi tylko zajrzeć Harry. – Odpowiedziała, nawet na niego nie spoglądając, za to łakomym wzrokiem patrząc na dziennik.

- Hermiono! Nie zgadzam się byś ... - Oczywiście nic to nie dało, a Harry z przerażeniem, jakby w zwolnionym tempie zobaczył, że gdy dziewczyna próbowała otworzyć dziennik, jakaś siła odepchnęła ją mocno. Dziewczyna poleciała w stronę ściany obijając się o nią boleśnie.

- Hermiono! - Krzyknęli obaj nieomal równocześnie, podbiegając do leżącej na ziemi przyjaciółki.

Ron odwrócił ją twarzą do nich delikatnie, upewniając się, czy nie ma jakiś poważniejszych obrażeń. Gryfonka jęknęła przeciągle otwierając oczy i chwytając za tył głowy.

- Wszystko w porządku Hermiono? Boli cię coś? - Zapytał Harry, uprzedzając Rona, który trząsł się z nerwów, wciąż trzymając przyjaciółkę w ramionach.

- Myślę że tak … tylko za mocno uderzyłam się w głowę chyba … - Odpowiedziała Hermiona słabym głosem.

Ron podniósł ją z podłogi i pomógł jej usiąść na najbliższym krześle, nie spuszczając jej z oka. Kiedy nabrała już na twarzy kolorów Harry odetchnął z ulgą. Podniósł dziennik i schował do torby mając świadomość, że jest uważnie obserwowany przez obydwoje przyjaciół.

- Harry do cholery co to jest!? - Warknął Ron.

- Mówiłem Hermionie, żeby nie dotykała. – Mruknął Harry w odpowiedzi. - Poza tym, ten dziennik naprawdę nie jest niebezpieczny. Nie wiem dlaczego tak się stało ale ...

- Jeszcze masz jakieś ale?! Przecież ta przeklęta rzecz mogła jej zrobić coś poważnego! - Wybitnie rozdrażniony Ron zrobił krok w jego stronę i wyciągnął rękę. – Oddaj mi to, trzeba to zniszczyć.

Harry, gdy tylko usłyszał te słowa zamarł z przerażenia. Nie ... nie mógł oddać tego dziennika, a tym bardziej zniszczyć.. Czuł irracjonalną potrzebę chronienia go, nawet jeżeli to oznaczało kłótnię z najlepszym przyjacielem.

- Ron ja … - Zaczął obronnie Harry, ale przerwała mu Hermiona pytaniem:

- Czy to jest ta książka dla Syriusza, o której mi mówiłeś?

... Uratowany...” tylko ta myśl przebiegła Harry'emu w tym momencie przez głowę wraz z przypływem ulgi. Postanowił dalej brnąć w kłamstwo, więc odpowiedział:

- Tak Miona, to jest dokładnie ta książka, o której ci kiedyś wspominałem, Syriusz wysłał mi ją niedawno, bym mógł przetestować na niej różne zaklęcia, ale niestety, bez skutku, książka dalej pozostała zamknięta.

- Dlaczego nam o tym nie powiedziałeś? - Powiedział jakby z żalem Ron.

- Nie pomyślałem, że to takie ważne … ale obiecuję, że dziś odeślę ją Syriuszowi. – Ogłosił Harry. Po uldze w oczach przyjaciół poznał, że zrobił słusznie. Równocześnie zapisał sobie w pamięci, że musi ukryć dziennik przed wszystkimi. Widząc radość w twarzach przyjaciół po obietnicy odesłania dziennika, Harry poczuł wyrzuty sumienia, które starał się na próżno zdusić. Wydawało się jednak, że jego zmieszanie i Ron i Hermiana odczytali inaczej.

- Cóż, dla mnie też to była nauczka, żeby nie dotykać nie swoich rzeczy, przepraszam Harry. - Z pewną skruchą stwierdziła Hermiona, lekko się uśmiechając.

- Emm ... nie to ja powinienem was przeprosić, bo nie poinformowałem, że to ta książka i naraziłem cię Hermiono na niebezpieczeństwo, naprawdę bardzo mi przykro. - Tu akurat był szczery, faktycznie był zmartwiony wypadkiem dziewczyny.

- Zostawmy ten temat. Skoro Harry obiecał odesłać książkę nie ma co tego roztrząsać, a teraz chodźmy na lekcje. - Podsumowała Hermiona wstając z krzesła.

- Jesteś pewna, że nie powinnaś iść do Pani Pomfrey? - Zapytał zaniepokojony Ron.

- Nie potrzebuję, to tylko spory guz, poza tym w dormitorium mam eliksir przeciwbólowy. Chodźmy już. profesor Flitwick nie lubi spóźnień.

Do końca dnia Harry był obiektem drwin ze strony Slytherinu, Puchoni wyglądali, jakby się go bali, natomiast Krukoni zachowywali dystans. Jego własny dom go unikał. Gdy tylko Wchodził do jakiegoś pomieszczenia, natychmiast opuszczano je, a na kolacji odsuwano się jak najdalej od niego, jakby był trędowaty. Wciąż miał przy sobie kilka przyjaznych osób, więc nie pokazywał po sobie jak bardzo go to bolało. Wieczorem, kiedy wraz z Ronem udali się spać do swojej części dormitorium, pierwsze co Harry zauważył to brak jego łóżka tam, gdzie powinno być. Rozejrzał się więc i odnalazł je wzrokiem przy oknie, na samym końcu pokoju. W oczywisty sposób odseparowane od pozostałych.

- Co to ma być do cholery?! - Zagrzmiał Ron z oburzeniem wypisanym na twarzy.

- Może tobie to nie przeszkadza Weasley, ale my nie chcemy, by Harry przebywał zbyt blisko nas. Kto wie co nam może zrobić w nocy. – Powiedział z powagą Seamus, a z tyłu Dean i Neville pokiwali twierdząco głowami.

- Nie przejmuj się Ron. Myślę, że nowe miejsce nawet bardziej mi odpowiada. – Powiedział uspokajająco Harry zbliżając się do swojego łóżka i zabierając się za przebieranie w piżamę.

Ron chwilę się wahał. ale zostawił temat zaczynając również się przebierać. Po wieczornych przygotowaniach do snu, Harry powiedział wszystkim dobranoc i usłyszawszy odpowiedź jedynie od Rona zasunął kotary łóżka. Słyszał szeptane zaklęcia ochronne i zaczął naprawdę się martwić, że mają go za jakiegoś psychopatę co najmniej pokroju Voldemorta. To z kolei sprowadziło rozmaite myśli:
... A może o to chodzi największemu obłąkańcowi? Po co pokonywać mnie, skoro łatwiej jest najwidoczniej wsadzić mnie do Munga. Nawet Syriusz mi nie pomógł, a tak bardzo na niego liczyłem w sprawie dziennika! Kolejny zawód, cóż od dzieciństwa musiałem sam sobie radzić, najwidoczniej nie zmieniło się nic w tej kwestii....”

Harry poczekał około godziny i gdy natężył słuch słyszał już tylko miarowe oddechy. Jego współlokatorzy najwyraźniej spali spokojnie. Uśmiechnął się do siebie gorzko, bo przecież, jeżeli naprawdę byłby nieobliczalnym wariatem nie powinni tak łatwo zasypiać. Najwidoczniej jednak wolą wierzyć prasie i Umbridge. Chłopak nie mógł zasnąć i czuł, że jeszcze długo mu się to nie uda. Wstał więc, założył pelerynę niewidkę i ruszył do wyjścia z dormitorium. Kiedy przechodził obok łóżka Rona zauważył, że ono również otoczone jest barierami. To było dziwne i dość zaskakujące dla Harry'ego. Przez chwilę zastanowił się, czy to nie inni rzucili zaklęcia bariery na łóżko przyjaciela? Harry poczuł nieprzyjemnie uczucie w żołądku, kiedy pojawiła się w jego umyśle idea, że być może Ron sam rzucił te bariery …. jednak szybko odegnał tą myśl i wyszedł z dormitorium, a chwilę później z wieży Gryffindoru.

Korytarze Hogwartu wyglądały bardzo tajemniczo, gdy nikogo na nich nie było, a cienie rzucane przez chybotliwe płomienie pochodni zdradzały każdy podejrzany ruch. Dlatego Harry tak bardzo się cieszył ze spuścizny po swoim ojcu. Nocne wędrówki przez te wszystkie lata przebywania w szkole nauczyły go, gdzie powinien stawiać swe kroki, by nie zostać zauważonym. Wiedział nawet, które schody są jedynie atrapą. Do tej pory jednak wpadał w pułapki zastawione przez Irytka. Po dłuższej wędrówce, Harry doszedł do celu, czyli biblioteki. Syriusz odmówił mu pomocy, więc postanowił znaleźć rozwiązanie na własna rękę. Jak dotąd nie zadziałało nic co było łatwo dostępne w bibliotece. Doszedł więc do wniosku, że trzeba zajrzeć do działu ksiąg zakazanych. Był pewien, że znajdzie tam informacje jak otworzyć dziennik. Zamierzał zrobić wszystko, byle tylko przekonać się o zawartości samego dziennika i pochodzenia tajemniczej magii dochodzącej z niego. Chłopak usiadł na zakurzonej podłodze i zaczął czytać pierwszą książkę o tytule „ Magia pieczętująca – wejdź tam gdzie cię nie chcą”.

Ranek zaczął się zbliżać nieubłaganie wraz z pierwszymi promieniami światła, które wpadały przez okna biblioteki. Harry był niepocieszony. Nie znalazł kompletnie nic! Przeczytał trzy książki o magii chroniącej i żadne zaklęcie nie chciało otworzyć dziennika. Postanowił więcej nocy poświęcić na szukanie, co nie bardzo mu się uśmiechało, ale czuł, że będzie warto. Wrócił do pokoju upewniając się , że na pewno wszyscy śpią i położył się na swoim łóżku. Przez moment zastanawiał się dlaczego dziennik tak zareagował, kiedy Hermiona go dotknęła ... to było dziwne... i jeżeli się głębiej zastanowić, to zachowanie Hermiony również było odmienne niż zazwyczaj. Nigdy wcześniej nie ruszała jego rzeczy bez pozwolenia ... chociaż … myślała, że to książka … a to przecież Hermiona. Ma fioła na punkcie książek.. Wciąż jeszcze rozmyślał, gdy pozostali się obudzili. Każdy z osobna obrzucił go lekko niespokojnym wzrokiem. Harry postanowił to zignorować i poczekać na Rona.

Zeszli na śniadanie, a Hermiona z Ronem znowu usiedli naprzeciwko niego, najwidoczniej nie zwracając uwagi jak inni się izolują. Harry zastanawiał się nawet, czy to przypadkiem on sam nie popadał już w paranoję?

- Jak się czujesz Hermiono? - Zapytał ostrożnie widząc, że Ron lekko się spiął na to pytanie.

- Wszystko w porządku Harry, już wczoraj Ron milion razy pytał mnie o to samo. To nie było nic poważnego, naprawdę. – Na jej słowa Ron zaczerwienił się nieznacznie, a ona uśmiechnęła się do niego. Jak ocenił Harry, zdecydowanie było coś na rzeczy.

- Co zrobiłeś z ta przeklętą rzeczą? – Zapytał ściszonym głosem Ron.

- Nie musicie się już o to martwić, wczoraj wieczorem odesłałem ją do Łapy i jeszcze raz cię przepraszam Hermiono za ten incydent, już więcej nie zrobię czegoś tak głupiego.

- Wiem Harry, mam nadzieję, że ostrzegłeś również Syriusza przed tym dziennikiem.

- Emm … tak, napisałem mu co się stało, więc na pewno albo zniszczy go, albo ukryje tak by się nikt do niego nie dostał.

- Mam nadzieję, że jednak zniszczy. – Wtrącił Ron ponuro.

Ponownie Harry pomyślał, że musi naprawdę bardzo dobrze ukryć dziennik. Nie chciał nawet wiedzieć co się stanie, kiedy jego przyjaciele się dowiedzą, że wciąż go posiada. Miał wielką nadzieję, że może podczas kolejnej wizyty w Zakazanym Dziale znajdzie odpowiednie zaklęcie. Chociaż, na razie dziennik jak widać jest bardzo dobrze zabezpieczony „... może to jakaś magia kamuflująca? ...” zastanawiał się przez chwilę. Mógł się bardziej przyłożyć na zajęciach z McGonagall może teraz szybciej doszedłby do sedna sprawy.

- Słuchasz mnie Harry? - Ostre pytanie wdarło się w tok myśli chłopaka, przerywając je brutalnie.
Drgnął nieznacznie, gdy usłyszał głos przyjaciółki.

- C...co?

- Kompletnie odleciałeś, pytałam czy pamiętasz, że masz iść dziś do Hagrida?

Spojrzał zdezorientowany:

- Harry, mieliśmy przecież szlaban, ja wczoraj odrobiłam jak byłeś w skrzydle szpitalnym ...

- Ah no tak, masz rację – Hary ciężko westchnął. Oczywiście zapomniał o tak prozaicznej sprawie jak szlaban.

Jego przyjaciele spojrzeli na siebie, a potem na niego.

- Harry … nie przejmuj się tym co inni mówią … – powiedział poważnym głosem Ron, a Hermiona z tyłu przytaknęła mu głową.

- Nie martwcie się o mnie, naprawdę wszystko w porządku – Uśmiechnął się mając nadzieję, że nie zauważyli jak bardzo wymuszony był to uśmiech. Najwidoczniej podziałało sądząc po ich minach. – Myślę, że pójdę już do Hagrida. Spotkamy się na kolacji, a jak nie zdążę to w dormitorium.

Harry ruszył w kierunku wyjścia z zamku, słysząc po drodze szepty. Naprawdę myślał, że to go nie obchodzi, ale jednak słowa bolały, zwłaszcza te, które mówiły o śmierci Cedrika z jego ręki. Czuł się już dostatecznie odpowiedzialny za jego śmierć, ale nie przyłożył ręki do jego morderstwa ... „ ... gdybyś nie zaproponował wspólnego złapania pucharu nadal byś żył ...„ powiedział do siebie w myślach Harry, pogrążając się w jeszcze gorszy nastrój. Na zewnątrz ciężkie, czarne chmury wisiały nisko, miał tylko nadzieję, że zdąży dojść do Hagrida, nim spadnie deszcz.

***

Abraxas był jedynym, który widział subtelne zmiany w humorze ich Pana. Inni nie dostrzegali ich wcale. Mimo, iż pozostali wypełnili swoje zadania w terminie, Tom nie był zadowolony z wyników. Abraxas zastanawiał się kogo szuka wśród Gryfonów? Wiedział. że na pewno jest to ważne, ponieważ Tom, mimo wszystko rzadko pokazuje jakiekolwiek uczucia. Abraxas widział, że Tom jest zniecierpliwiony, a z drugiej strony podekscytowany. To drugie uczucie powoli, z czasem się ulotniło. W dodatku te książki o Przeznaczonym, nim oddał je Tomowi przeczytał wszystkie i jak ocenił, te informacje były w sumie cóż... mało pomocne, wszystko co było napisane to tylko domysły. Gdy obserwował jak Riddle je czyta, doszedł do wniosku, że ten myśli prawdopodobnie tak samo.

- Abraxusie, a co ty sądzisz o tym co przeczytaliśmy? - Zapytał Tom, a przez myśl Abraxusa przemknęło:„ ...No tak mogłem się domyśleć, że Riddle będzie wiedział, że ja również przeczytałem te książki, nic nie da się przed nim ukryć ...”. Odwrócił się w stronę Toma odpowiadając:

- Uważam, że jest to tylko mit. Nie jestem w stanie uwierzyć że ktoś mógłby posiadać taki sam magiczny rdzeń. Może i istnieją bliźniacze różdżki, ale jednak to nie jest to samo co posiadanie tej samej magicznej mocy.

- W istocie masz rację, ale jeżeli założymy, że jednak naprawdę istnieje taki związek między dwojgiem ludzi? - Riddle drążył temat nieustępliwie.

- Jest to niewątpliwe źródło potęgi. Przecież nie można łączyć magii przez różne sygnatury i rdzenie magiczne, a w takim wypadku było by to możliwe … gdyby zdobyć taką moc, można zostać niepokonanym zwłaszcza, jeżeli będzie to dwu potężnych magów. - Odpowiedział po krótkim zastanowieniu Abraxas.

- Otóż to, jednak czy również dostrzegłeś pewną nieprawidłowość w tych księgach? - Tom nie ustępował.

- Nieprawidłowość … ? - Powtórzył pytany, jednocześnie powtarzając w swojej głowie to co przeczytał, ale nie potrafił sobie przypomnieć nic co wzbudziło w nim podejrzenia – Nie, nie zauważyłem. – Odpowiedział, będąc zły na siebie, że nic nie zauważył. Może na tym właśnie polega potęga siedzącego przed nim Ślizgona, potrafił dostrzegać rzeczy, których nikt nie widział.

- Rozumiem, w takim razie zapomnij o tej rozmowie. - Tom najwyraźniej nie zamierzał dzielić się swoimi spostrzeżeniami.

Abraxas czuł się tak, jakby właśnie oblał test, który przeprowadził na nim jego Pan. Rozmyślał o co mogło chodzić Tomowi, a jednocześnie odprowadzał, go wzrokiem do wyjścia z lochów. Kiedy Riddle już wyszedł, Abraxas uderzył z frustracji pięścią w stół zwracając na siebie uwagę pozostałych.

- Chyba nie poszła ci rozmowa z Riddle'em – zakpił Lastragne.

- Zamknij się, ty nawet do niego nie jesteś w stanie się odezwać bez jąkania. – Odwarknął sfrustrowany Abraxas, na co drugi chłopak natychmiast stanął i zaczął mierzyć w niego różdżką.

- Jak śmiesz … myślisz, że jesteś od nas lepszy, bo nasz Pan odrobinę lepiej cię traktuje?!

- Skoro tak uważasz, musisz mieć naprawdę niskie mniemanie o sobie, gdyż ja nigdy nie zauważyłem tego specjalnego traktowania. – Odpowiedział Abraxas sięgając po książkę na stole i otwierając ją na wcześniej zaznaczonym rozdziale i kompletnie nie zwracając uwagi na wymierzoną w niego różdżkę.

Lastrange aż zagotował się ze złości, jednak po chwili schował swoją broń i niby przechodząc obok Abraxasa szepnął słowa, które tylko oni dwaj słyszeli:

- Wiesz Malfoy … obiecuję, że doigrasz się, a gdy znajdę dowody, nawet nasz Pan od ciebie się odwróci, a ty zapłacisz za wszystko co mi zrobiłeś. Zniszczę cię …

Chłopak tylko przewrócił następną stronę książki, jednak Lastrange wiedział, że Abraxas go słyszał. Zdradziły go napięte plecy oraz mocniejszy uścisk trzymanej książki. Lastrange uśmiechnął się do siebie zadowolony, że choć trochę udało mu się wyprowadzić Malfloy'a z równowagi.

Początkowo Tom chciał pójść do biblioteki jednak zrezygnował z tego pomysłu kiedy już był pod samymi jej drzwiami. Czy był sens sprawdzać? Owszem, czasami wracał do pomieszczenia, w którym ukrywał dziennik, jednak nie licząc pierwszego dnia, gdy znalazł szal, nie zmieniło się nic. Nie czuł żadnej magii, nawet tej najbardziej subtelnej, czyli mógł założyć, że osoba posiadająca drugi dziennik nie wróciła tutaj.

Zastanowił się przez chwilę i ruszył w stronę wyjścia z zamku. Udał się na błonia, zaczynało się już ściemniać więc mógł przy okazji zrobić pracę domową z Astronomi. Oparł się o drzewo i oświetlając sobie magią miejsce wyciągnął mapę nieba. Zaczął robić notatki, czasami zerkając na niebo. Zadanie nie zajęło mu dużo czasu. Już na piątym roku zaczął odczuwać nudę … nie było nic co by go zaskoczyło, a każda dostępna, jak i nie dostępna wiedza możliwa do uzyskania w tym miejscu została już przez niego odkryta. Ludzie w zamku też byli zbyt przewidywalni dla niego, czytał z nich jak z otwartych kart. Może w wyjątkiem miłośnika szlam i dropsów – Dumbledore 'a jednak on, mimo dość potężnej mocy nie interesował Toma, czego Riddle nie mógł niestety powiedzieć o Dumbledorze. Nauczyciel Transmutacji wyraźnie go obserwował i zapewne podejrzewał o paranie się czarną magią. Może innych Dumbledore potrafiłby zwieść, pozorując dobrotliwego starszego czarodzieja, ale nie jego. Riddle wiedział, że pod tą maską kryje się przebiegły mag. Kres jego nudy wyznaczyła przepowiednia Kasandry, którą usłyszał rok temu. Może i źle ja zinterpretował, ale w końcu możliwość poznania swojego Przeznaczonego wcześniej była tylko zaletą, ale teraz, gdy jest już blisko poznania tego kogoś, okazuje się, że to nie jest takie proste jak na początku zakładał. Był już znużony tym czekaniem, choć tak naprawdę to nie był długi czas. Tom planował, że gdy już pozna Przeznaczonego, zrobi wszystko by był jego, a skoro jest Gryfonem z łatwością go zmanipuluje.