środa, 24 kwietnia 2019

Persona. Rozdział 3: Twoje oblicza

I kolejny rozdział Persony... Trochę przyszło na niego poczekać, rozumiecie jednak... Signum ma pierwszeństwo.

Kurigara: Oby i tym razem warto było poczekać na ciąg dalszy ^^

Queen of the wars in the stars: Pewnie i tak już nie wiele pamiętasz, nie mniej odpiszę. Streszczenia poprzednich rozdziałów? Cóż szczerze mówiąc nie jestem w nich dobra, spójrz tylko na długość Signum!. Oh cena sławy co poradzisz media bywają bezlitosne, czego się też dowiedzieliśmy w kanonie ^^  Dominujący Harry nad Draco był hot? Cieszę się, tak samo jak zmiana jego charakteru. Wiesz lustro weneckie nie jest błędem używa się obu określeń fenickie i weneckie ^^  Ja się spotkałam akurat z tym drugim częściej. Tym razem pewnie znowu zapomniałaś o emocjach jakie towarzyszyły ci podczas lektury Persony, nie dziwię ci się, minęło dużo czasu, choć cieszy mnie że doceniasz mój styl pisania mimo tego i przypomniałaś sobie to i owo.

Betowała: Matonemis




Rozdział 3: Twoje oblicza

Zaklęcie, które zostało rzucone na pianino, już od dłuższego czasu przestało działać. Dźwięk umilkł i zapadła cisza, przerywana jedynie przytłumionymi dźwiękami dobiegającymi z ulicy. Harry'emu ani cisza, ani smugi świateł zza okna, które niekiedy rozświetlały półmrok sali nie przeszkadzały. Leżał odpoczywając po wysiłku oddychając głęboko i głośno, wsłuchując się w swój organizm.

Tylko te wyczerpujące sesje taneczne pozwalały mu wrócić do równowagi. Tylko one sprawiały, że był w stanie utrzymać w sobie spokój, a przynajmniej względny spokój. Gdyby nie taniec, mógłby dać się ponieść emocjom, których nie chciał okazywać. Dbał, by nie ujrzały światła dziennego. Starał się o to usilnie.

Teraz odpoczywał i rozmyślał o tym co się stało... i dlaczego. Co prawda był zaskoczony reakcją Malfoya, ale nie był zadowolony z własnej. Ta strona jego natury nie powinna tak łatwo wydostać się na zewnątrz. Zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze. Musiał trzymać ją w ryzach. Nie powinien jej ujawniać. Nie znalazłby z pewnością zrozumienia u innych. Nawet u swoich najlepszych przyjaciół. Jak mógł im powiedzieć o tych wszystkich skrytych pragnieniach, które kłębią się w nim i niekiedy niemal ujawniają. Przecież u innych ludzi budzą trwogę i przerażenie.

Wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoliłby się przez te myśli zdominować, czekałoby go całkowite odrzucenie. Do tego nie mógł dopuścić. Nie potrafiłby przetrwać bez swoich przyjaciół. Nie byłby w stanie znieść odejścia Rona i Hermiony. Znali go i byli dla niego tak bardzo wyrozumiali. Dzielili z nim radości, ale też i smutki. Wspierali w trudnościach i wielkich niepowodzeniach. Bez nich chyba nie podniósłby się z upadku po fiasku związanym z pierwszą sztuką, w której zagrał główną rolę.

Po dłuższej chwili oddech się ustabilizował i Harry poczuł, że ma dość odpoczynku. Co prawda wciąż czuł w ciele pewną ociężałość po wysiłku, ale nie była dokuczliwa. Raczej przyjemna. Wstał, przeciągnął się, rozejrzał i spokojnym krokiem podszedł do porzuconej pod przeciwległą ścianą koszulki. W zasadzie bez zastanowienia rzucił na nią zaklęcie świeżości i ubrał. Jedyne o czym teraz marzył to prysznic, własne łóżko i głowa przyłożona do poduszki. Na te przyjemności musiał jednak jeszcze poczekać. Najpierw trzeba było opuścić Akademię i spoza jej terenu aportować się do swojego mieszkania.

Westchnął, ponownie się przeciągnął, zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia z sali choreografii. Spokojnym krokiem pokonywał kolejne korytarze kierując się do wyjścia. Po drodze, tam gdzie należało dotykał swoją przepustką zabezpieczeń, które zostały nałożone na szkołę. Na zewnątrz powitał go zimny, październikowy wiatr. Po przyjemnym cieple wnętrza Akademii, odczuł go jak uderzenie i lekko zadrżał. Zupełnie nagle, chyba pod wpływem tego zimna, poczuł głód. Uświadomiło mu to, że powinien zadbać o swoje zasoby żywieniowe, bo lodówka z pewnością świeciła pustkami. Przecież pokłócił się z Ginny, a to ona na co dzień dbała, żeby było co zjeść.

Z tą myślą skręcił trochę i skierował się w stronę najbliższego sklepu całodobowego, by kupić sobie chleb, coś do kanapek i może jakieś szybkie danie instant. Może nie będzie to najlepsze jedzenie pod słońcem, ale przynajmniej nie pozwoli mu paść z głodu. Nie miałby już dzisiaj siły na przygotowywanie sobie czegoś lepszego.

Nie zrobił nawet kilkunastu kroków, kiedy instynktownie zwiększył czujność. Dopiero ta reakcja organizmu skłoniła go do zastanowienia się nad przyczyną uaktywnienia się odruchu. Kolejnych kilka kroków i już wiedział. Bez wątpienia ktoś za nim szedł. Czuł na sobie jego spojrzenie. Nie obejrzał się, nie dał po sobie poznać, że zorientował się w sytuacji.

Wbrew temu co się działo poczuł ekscytację i zaintrygowanie... i dreszczyk emocji. Racjonalna część jego umysłu była zdumiona. Nie miał pojęcia o co mogłoby chodzić śledzącemu. Nieracjonalna strona umysłu, podekscytowana, podsuwała inne sugestie... należałoby sprawdzić najpierw jak długo śledzący będzie to robił... oby nie znudził się zbyt szybko... to byłoby zdecydowanie nudne. Teraz należało skupić się na zakupach. Już dotarł do sklepu. Później zastanowi się co z tym fantem zrobić. Dwoistość jaźni jakoś nie bardzo zdumiała Harry’ego. To nie był pierwszy raz kiedy myślał w ten sposób.

Wszedł do sklepu. Bez względu na rozwój wydarzeń, musiał zadbać o jedzenie. Przy wejściu chwycił pewnym ruchem koszyk i ruszył między półki. Na początek bezbłędnie powędrował do działu ze słodyczami. Po przejściach tego dnia potrzebował czekolady. Co prawda smakowały mu też czarodziejskie słodycze, ale bardziej polubił jednak mugolskie, dlatego jeśli miał okazję, zaopatrywał się w nie w tutejszych sklepach. Włożył do koszyka czekoladę z orzechami, ale po chwili zahaczył wzrokiem o podobną, ale w dużo większym opakowaniu i dołożył do koszyka wychodząc z założenia, że czekolady nigdy nie za dużo. Idąc dalej zgarnął w ramach zakupów kwaśne żelki i landrynki przewidując, że pewnie będzie miał ochotę po porcji słodyczy na coś orzeźwiającego. Obojętnie minął dział z alkoholem. Nie ciągnęło już go do niego. Dalej było pieczywo, więc wziął chleb, a później masło, ser i kilka dań instant. Zastanowił się i cofnął do działu warzywnego po parę ogórków, paprykę i sałatę. Teraz zdecydowanym krokiem udał się w stronę kasy i wyjął zakupy na taśmę.

Dopiero teraz, kiedy był już niedaleko wyjścia, jego myśli wróciły do osoby, która go śledziła. Zastanowił się przez moment nad tym, czy wciąż jest tam, w ciemności. Chciał, by tam była. Znowu poczuł tą ekscytację i niecierpliwość. Nieświadomie zaczął lekko stukać paznokciami w brzeg taśmy, co przyciągnęło do niego zirytowane spojrzenie kasjerki. Opanował się, zabrał dłoń i posłał kobiecie przepraszające spojrzenie. Nie mógł się jednak powstrzymać i by rozładować jakoś narastające napięcie, przeniósł na moment spojrzenie na drzwi wyjściowe. Chciałby być już za nimi, ale musiał uzbroić się w trochę cierpliwości. Człowiek przed nim zakończył transakcję i nadeszła wreszcie jego kolej. Zrobił krok i niespodziewanie usłyszał tuż przy swoim uchu znajomy głos obiektu swoich rozlicznych myśli. O tym człowieku często rozmyślał w ciągu ostatnich trzech dni. Czyżby miał jakieś przywidzenia? Nie... głos i lekki powiew powietrza na uchu i szyi wywołujący przyjemne dreszcze na kręgosłupie przekonywały, że osobnik za nim jest jak najbardziej realny:

– Harry, nie spodziewałam się, że ty również zostajesz w Akademii do tak późnej godziny... Cieszę się, że cię widzę.

Błyskawicznie opanował reakcję swojego ciała, powoli odwrócił się i spojrzał wprost w czerwone oczy Toma Riddle, znajdujące się szokująco blisko jego twarzy. Okazało się, że nawet kiedy się odwrócił, Riddle nadal pozostał na swoim miejscu, nie przesuwając się nawet o cal. Sam zresztą też się nie odsunął, zanim dokonał zwrotu. Skutek był taki, że ich twarze były teraz... naprawdę blisko. Przez myśl Harry’ego przemknęło: czy on ma w ogóle jakiekolwiek pojęcie o czymś tak prozaicznym jak przestrzeń osobista? Sam jednak nie zrobił nic żeby zwiększyć odległość między nimi. Patrzył jak zauroczony, dopóki zniecierpliwiona kasjerka nie chrząknęła znacząco. Wtedy zamrugał, jakby wyrwany ze snu, niechętnie odsunął się i odwrócił. Zapłacił za zakupy, spakował je, odszedł od kasy i w asyście Toma ruszył do drzwi sklepu. Dopiero teraz zebrał się na odpowiedź:

– A pan...

– Tom.

– Słucham? – Harry przeklinał w duchu swoje zaskoczenie i rozkojarzenie. Tom jednak cierpliwie wyjaśnił:

– Mów mi po imieniu. Zwroty grzecznościowe możemy sobie darować. Zwłaszcza wówczas, kiedy jesteśmy sami. Zdążyliśmy się już przecież poznać nieco bliżej, nie sądzisz? – uśmiech na twarzy czerwonookiego był wymowny, choć mina zwodniczo niewinna. Zachowanie nie pozostawiało pola dla żadnych wątpliwości i Harry błyskawicznie pojął o co tamtemu chodzi. Do których wydarzeń nawiązuje.

Zielonookiego chłopaka jakoś tak zatkało i ponownie nastała ta przeklęta cisza. Taka jak za pierwszym razem, gdy Riddle wpadł do jego pokoju. Tymczasem wyszli ze sklepu i ku cichemu zdziwieniu Pottera kontynuowali wspólną wędrówkę. Nawet gdy wyszli ze sklepu, Tom milczał, najwidoczniej czekając na jego ruch. On tymczasem znowu nie wiedział jak ma się zachować. Uważał, że na pokazie zawalił sprawę, choć ze słów Beery’ego wynikało, że nie wyszło najgorzej. Najgorsze było to, że przy wszystkich pocałował Malfoya. Najbardziej bolała myśl, że akurat on, ten który tu był, widział to. Z drugiej strony jednak... przecież chciał, żeby Riddle na niego spojrzał, chciał przyciągnąć jego wzrok za wszelką cenę i to najwyraźniej przyćmiło jego zdrowy rozsądek...

– Dam galeona za twoje myśli. Za pierwszym razem było tak samo – powiedział nagle czerwonooki, wytrącając go z myślowego odrętwienia.

– Po prostu... czuję się... onieśmielony twoją obecnością. To sprawia, że zaczynam zwracać dużo większą uwagę na swoje zachowanie. Z drugiej strony sprawisz, że ja... – Harry urwał nagle nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie chciał powiedzieć.
– Sprawiam, że? – Tom zastąpił mu znienacka drogę, okolił jego podbródek dłońmi nie pozwalając spojrzeć nigdzie indziej tylko na niego i wyczekująco wpatrzył się w oczy chłopaka. Zielonooki zadrżał w odpowiedzi na dotyk, zagryzł lekko usta, a później zaczął mówić z wahaniem:

– Po prostu... odkąd zagrałeś po raz pierwszy na scenie obserwowałem cię. Znam niemal każdą twoją kwestię na pamięć... każdy gest. Pamiętam chyba wszystkie emocje, które wyrażałeś podczas sztuk swoją twarzą. Do tego stopnia, że bezbłędnie potrafię zidentyfikować moment, w którym zaczynasz improwizować... zazwyczaj po to, żeby osoba z którą jesteś na scenie ponownie była w stanie wejść w swoją rolę. Czasem niektórzy aktorzy tracą głowę, kiedy za bardzo przyćmisz ich swoją grą. To fascynujące, że kiedy grasz jakiś... nazwijmy to czarny charakter, strach osób towarzyszących ci na scenie wcale nie jest grą. Powodujesz, że rzeczywiście go odczuwają. To ich prawdziwe emocje. Jesteś fenomenalnym aktorem. Widzisz każde potknięcie, pomyłkę, błąd osób na scenie, a co ważniejsze potrafisz go skorygować. Nawet więcej... w pewien sposób karzesz aktora, który nie daje rady utrzymać poziomu, przyćmiewając go zupełnie swoim talentem... – zielonooki znowu przerwał gwałtownie swoją myśl, zupełnie nagle zdając sobie sprawę jak fatalnie musi brzmieć to co mówi. Jakby był jakimś obłąkanym fanatykiem, albo psychofanem co najmniej.

Oderwał wzrok od czerwonego spojrzenia i wycofując się o krok, wbił oczy w ciemność po to jedynie, żeby nie patrzeć na Toma. Tym sposobem kątem oka uchwycił czający się za rogiem jednego z pobliskich budynków cień. To trochę odwróciło jego uwagę, o dziwo przywróciło mu nieco spokoju zachwianego przemową i przekonało, że śledzący go człowiek wyraźnie nie odpuścił. Wciąż tam był. Ekscytacja wróciła, ale musiał wstrzymać się na razie z wszelkimi działaniami. Co prawda przed Riddle zdążył się już zbłaźnić, ale nie wypadało teraz odejść. Wyglądałoby to na ucieczkę. W zasadzie miał na nią ochotę. Milczenie wielkiego aktora wydało mu się nad wyraz wymowne. Nie chciał jednak wycofywać się z rozmowy w tak głupi, żałosny sposób. Zamierzał odejść, ale z godnością, dlatego powiedział:

– Pójdę już. Dziękuję za krótką rozmowę – skłonił się lekko. Tom wiąż milczał. Harry nie przedłużając spotkania odwrócił się, równocześnie dyskretnie sprawdzając, czy jego cień wciąż jest tam, gdzie go widział. Był tam. Zielonooki oblizał wargi na myśl, że po tylu stresach i potknięciach dnia dzisiejszego, mimo wszystko ma ochotę pobawić się trochę w kotka i myszkę i w ten sposób rozładować napięcie, które jak czuł skumulowało się w nim na nowo.

***

Tymczasem Riddle stał nieruchomo, jedynie obserwując póki co oddalającego się chłopaka. Rozmyślał. Harry był wyjątkowo interesującą osobą... jego horkruksem. Po tym co zobaczył na sali baletowej, nie mógł się powstrzymać. Chciał widzieć więcej. Podążał za nim w ukryciu, pod zaklęciem, aż do sklepu. Bardzo szybko zauważył, że nie tylko on śledzi chłopaka. Postanowił jednak nie interweniować i sprawdzić jak zareaguje Harry. Intuicyjnie wyczuł, że chłopak wie o śledzącym go człowieku, któremu obserwacja szła całkiem nieźle. Nieźle, ale nie bardzo dobrze. W porównaniu z nim samym na przykład... powiedzmy szczerze... nie dorastał mu nawet do pięt.

Potter nie okazał po sobie, że wie o podążającym za nim człowieku, ale nagle jakby się rozluźnił i Tom wyczuł znowu intuicyjnie, że zielonooki jest zwyczajnie zadowolony z takiego obrotu spraw. To było interesujące. Po raz kolejny nie zachowywał się szablonowo. Taki rozwój wydarzeń wywołał lekki uśmiech na twarzy Riddle’a.

Plan był taki, że będzie obserwował chłopaka do czasu aportacji. Zakładał, że takowa wkrótce nadejdzie. Nie planował podchodzić do niego. To się jednak zmieniło, kiedy Potter wszedł do sklepu. Czerwonooki nagle stwierdził, że chciałby go usłyszeć. Chciałby skupić na sobie całą uwagę chłopaka. To nie wydawało mu się zbyt trudne. Z reguły gdziekolwiek się nie pojawiał, skupiał na sobie uwagę ludzi. Czy to teraz, czy w przeszłości. Podświadomie był przekonany, że Harry jest nim zafascynowany... zresztą nie on pierwszy, więc ze zwróceniem uwagi nie powinno być problemu.

Z drugiej strony właściwie nie mógł być tego pewien. Chłopak wciąż zachowywał się inaczej, nieszablonowo. W sklepie okazało się, że było tak samo. Witając się oczekiwał, że Harry się odsunie, ale chłopak nie zrobił tego. Widział jego zaskoczenie, ale żadnego odruchu, by się cofnąć. To było dziwne, bo chyba każdy człowiek tak właśnie by zareagował, czyli oddaleniem się od zbyt blisko stojącego innego człowieka. Potter jednak cofnął się dopiero wtedy, kiedy musiał. Takie zachowanie spowodowało, że w umyśle Toma pojawił się pewien pomysł... na razie jednak wydarzenia toczyły się dalej.

Wyszli przed sklep w idealnej ciszy i Riddle w duchu stwierdził, że Harry rzeczywiście ma w sobie jakąś blokadę i problem w wyrażaniu odczuć. To doprowadziło go do wniosku, że jeżeli chce posunąć ich znajomość i wzajemne relacje do przodu, musi ten kłopot rozwiązać. Po chwili zastanowienia stwierdził, że to wszystko było prawdopodobnie spowodowane felerną pierwszą produkcją Pottera i reakcją ludzi po niej. Początkujący aktor stracił całą swoją otwartość i spontaniczność. Ważył słowa i czyny, zastanawiał się nad każdym z nich.

W tej chwili też tak było i spowodowało, że trwali obaj w milczeniu do czasu, aż on sam się zniecierpliwił i postanowił nacisnąć chłopaka. Sprowokować do jakiegokolwiek czynu. Potter reagował wybornie i ciężko było czekać nieruchomo, nie pogłębiać kontaktu fizycznego. W zamian otrzymał nagrodę. Szczerą i długą odpowiedź, która go na moment tak zaskoczyła, że pozwolił chłopakowi umknąć.

Zawsze sądził, że tylko on był wytrawnym obserwatorem. Przecież potrafił wyłapać najmniejszą emocję u innych, zmianę w zachowaniu. Teraz okazało się, że nie tylko on miał takie umiejętności. Był ktoś, kto go przejrzał z każdej możliwej strony. To była nowość. Pierwszą reakcją było poczucie zagrożenia i chęć pozbycia się źródła tego dyskomfortu. Chłopak widział zbyt wiele, wyciągał zbyt dobre wnioski. Dopiero po dobrej chwili Tom pozbierał się i doszedł do wniosku, że dobrze, że się nie pospieszył. Przecież to co dawał mu ten chłopak było tym czego w zasadzie szukał. Owszem, nie zmieniało to faktu, że stanowiło niebezpieczeństwo, ale miał tego świadomość od dawna. Kiedy tak patrzył na tego chłopaka, kiedy go obserwował, nie mógł się oprzeć myśli, że jest cudowny, wspaniały... Każda nowa twarz, nowa maska, którą mu pokazywał była doskonała, piękna i... chciałby je poznać wszystkie po to, żeby na koniec je zniszczyć. Intensywne odczucia nim wstrząsnęły. Dawno takich realnie, bez gry, nie przeżywał.

Harry korzystając z jego zaskoczenia odszedł. Pozwolił mu odejść, ale niezbyt daleko. Ukrył się pod potężnym zaklęciem kameleona i ruszył za nim, a chwilę później raczej przy nim, bo chciał obserwować twarz Pottera. Z zaskoczeniem i zadowoleniem zarazem zauważył, że z każdym kolejnym krokiem mina Harry'ego zmienia się. Na ustach pojawił się specyficzny uśmiech, a wyraz twarzy coraz bardziej zaczynał przypominać ten, który miał w końcowej scenie z Malfoyem. Chłopak wsunął dłoń do kieszeni i zacisnął ją, prawdopodobnie na różdżce.

Ten wyraz twarzy był bardzo sugestywny. Tom znał go. Widywał go często na swojej własnej twarzy, kiedy planował jakieś szczególnie wyborne morderstwo i miał w głowie wspaniałą wizję, którą chciał zrealizować. To było interesujące. Nie sądził co prawda, by Harry posuwał się do takich radykalnych działań, ale z drugiej strony nie dałby sobie za to uciąć ręki. Chłopak ciągle go zaskakiwał swoimi zachowaniami. Przypuszczał jednak, że gdyby miał jakąś konkurencję w działalności, wiedziałby o niej. Dlatego teraz czekał w skupieniu na wynik poczynań młodzieńca.

Szli tak obok siebie od około czterdziestu minut. Harry oczywiście nie zdawał sobie sprawy z faktu, że ma asystę. Zielonooki w końcu zatrzymał się, ale jego postawa wyrażała gotowość. Najwidoczniej miał już dosyć czekania, aż śledzący go człowiek postanowi coś zrobić i postanowił ułatwić mu decyzję. Usiadł na ławce zerkając na zegarek. Wyciągnął z torby butelkę wody upijając łyk, a później znieruchomiał. Cała jego postawa mówiła, że ewidentnie na kogoś czeka. Od czasu do czasu kręcił się w miejscu zakładając nogę na nogę i okazując zniecierpliwienie zerkał na zegar.

Tom patrzył na to wszystko, wysoko oceniając grę. Chłopak chciał pokazać śledzącemu, że czeka i robił to doskonale. Wyraźnie nie zamierzał póki co ścigać obserwującego go osobnika. Starał się za to zmusić go do ujawnienia się i podejścia. Sprowokować śledzącego do kontrolowanego schwytania samego siebie. Oczywiście ewidentnie to on od początku był w tej zabawie łowcą.

Tom widział to wszystko doskonale. Sam przecież stosował takie właśnie triki. Najbardziej zabawna zawsze była mina domniemanego łowcy, który nagle odkrywał prawdę o tym, że sam od początku był ofiarą. Torturowanie takich osób było w pewien sposób ciekawsze niż przypadkowych ludzi. Łamanie ich woli było prawdziwą ucztą dla oczu i zmysłów zwłaszcza, gdy okazywali się aurorami. Doceniał ich zapał podczas śledzenia. Tropienia jego osoby na podstawie dowodów, które najczęściej sam zostawiał...

Wyrwał się ze swoich myśli, wracając do rzeczywistości i obserwowania swojego własnego, prywatnego i wciąż żyjącego celu. Postanowił, że wesprze zielonookiego i zachęci tego drugiego do jakiegoś kroku. W końcu to niegrzeczne kazać Harry’emu tak długo czekać. Jak postanowił, tak zrobił. Zaczął iść w stronę śledzącego, przebijając się dyskretnie przez jego zabezpieczenia. Osobnik był bardzo zapobiegliwy i zamaskował się nie tylko magią, ale też ubiorem. Miał zakryty każdy skrawek ciała i maskę na twarzy. To było bardzo interesujące. Tom zatrzymał się, chcąc zastanowić się nad kolejnym krokiem. Delikwent stał jedynie i patrzył na Pottera, więc nie było pośpiechu w działaniu.

Jego ewentualny ruch został jednak przerwany przez Harry’ego. Chłopak nagle wstał, przeciągnął się mocno wyciągając ręce ku górze i tym gestem odsłaniając brzuch. Liźnięcie zimnego powietrza nie było widocznie zbyt przyjemne, bo zielonooki chwile później wzdrygnął się pewnie z zimna, spojrzał w kierunku osoby, która go śledziła, uśmiechnął się kpiąco i ruszył w kierunku jej kryjówki leniwym, choć miękkim krokiem.

Tak, jego działanie przypominało Tomowi to, co działo się podczas końcowej sceny z Malfoyem. Mózg Riddle’a zaczął działać na wyższych obrotach, by pojąć o co tutaj chodziło. Okazało się bowiem, że zielonooki potrafił być nieprzewidywalny. To powodowało, że czerwonooki nie wiedział jaki będzie kolejny krok chłopaka. Następny ruch uczestnika tej sceny i to było nad podziw ciekawe, nowe, interesujące... ale i drażniące, denerwujące. Harry zatrzymał się kilka metrów od osoby śledzącej i odezwał lekko poirytowanym tonem:

– Doprawdy... dałem ci ponad godzinę na wykonanie kolejnego kroku. Tymczasem ty co? Nic. Tylko patrzysz. To strasznie frustrujące. Owszem, było nawet zabawnie... na początku. Teraz czuję już tylko zawód. Jeżeli nie chcesz wykonać żadnego kroku, nic więcej nie zamierzasz, to po co mnie w ogóle śledzisz? W zasadzie, skoro już zdobyłem się na wysiłek i doszedłem tutaj byłbym wdzięczny, gdybyś łaskawie w końcu się pokazał. Obaj wiemy gdzie jesteś, gdzie się kryjesz.

Tom patrzył jak urzeczony na twarz Harry'ego. To była zupełnie inna maska. Nie było w chłopaku nic, co widział wcześniej. Młodzieniec był pewny siebie i wyraźnie gotowy na każdy możliwy ruch ze strony oponenta. Ten z kolei zachował ciszę, zawahał się wyraźnie i zaczął się bardzo cicho wycofywać wyciągając różdżkę. Krótko cieszył się swoją bronią. Niemal od razu znalazła się w rękach Pottera. Kolejna rzecz, która zachwyciła Toma. Jego wybranek był silny magicznie, skoro potrafił rzucić niewerbalne Expelliarmus. Już chwilę później zielonooki pokazał co jeszcze potrafi zrobić niewerbalnie. Zdjął otaczające śledzącego zaklęcia maskujące. To zaskoczyło w widoczny sposób oponenta, który chwilę później zaczął zwyczajnie uciekać. Tom nie patrzył za nim. Skupił się na Potterze.

Harry przez moment obserwował uciekającego i kiedy Tom zaczął już odczuwać rozczarowanie, znowu go zaskoczył. Wybuchł radosnym śmiechem i rzucił się w pościg. To popchnęło Riddle’a do równie szybkiego przemieszczenia się aż do miejsca, gdzie chłopak dorwał przeciwnika. Czerwonooki biegnąc śmiał się w duchu równie wesoło jak Harry. Oczywiście bawiło go zupełnie co innego. Śmiał się z własnego zachowania i całej sytuacji. Nie pamiętał kiedy ostatnio czuł się tak bardzo żywy jak teraz. Ruchy chłopaka były zwinne, szybkie, lekkie i była w nich pewna elegancja co pewnie zawdzięczał swojej pracy nad tańcem. Nie minęło wiele czasu i dogonił śledzącego, który nie był w tak doskonałej kondycji, a bez różdżki nie mógł się aportować.

Zielonooki ku zaskoczeniu Toma rzucił się na gonionego człowieka całym sobą, zwalając go w ten sposób z nóg. Po krótkiej szarpaninie wykręcił mu ręce na plecach i unieruchomił w ten sposób, bolesnym chwytem powodując, że napadnięty wydał z siebie skowyt, a później jęk. Riddle patrzył na to z podziwem, choć sam w podobnym wypadku zdecydowanie użyłby magii. Podszedł do walczących bliżej i trochę z boku, wciąż ukryty pod zaklęciem. Chciał mieć na Pottera lepszy widok.

***

Śledzący go mężczyzna uciekał. Harry był pewien, że to mężczyzna, choćby po jego posturze i ruchach. Czuł napływającą adrenalinę i czekał, aż odległość będzie satysfakcjonująca. W końcu nadszedł ten moment i Potter ruszył biegiem, radosnym śmiechem oznajmiając, że podjął pościg. Niedługo potem dopadł śledzącego go wcześniej człowieka, przewrócił i mimo bólu wbijającego mu się w żebra łokcia, walczył o unieruchomienie oponenta. Cieszyło go, że ten człowiek dzielnie walczy, a nie poddał się od razu na początku. Opierał się i w ten sposób, z pewnością wbrew sobie, dostarczał mu sporo przyjemności. Próba odebrania różdżki rozczarowała Harry’ego dlatego zdecydował, że czas kończyć przepychankę i wykręcił mężczyźnie ręce. Kiedy już osiągnął co zamierzał, zacmokał wyrażając niezadowolenie i jeszcze bardziej zacieśnił uchwyt. Wywołało to okrzyk bólu ze strony byłego śledzącego i uśmiech na twarzy Pottera. Mężczyzna nawet nie wiedział, że w ten sposób zachęca go tylko do przekraczania kolejnych granic.

Zielonooki wyciągnął swoją różdżkę i zadbał o to, żeby unieruchomiony osobnik dobrze widział jego własną różdżkę. Po chwili zamachnął się i rzucił obcą broń przed siebie, daleko poza zasięg rąk ofiary. Po tym podniósł się zwinnie uwalniając leżącego, który powoli i dość nieporadnie zaczął podnosić się z ziemi jęcząc i posykując z bólu. Dla Harry’ego był to zabawny widok. Obserwował poczynania oponenta uważnie, z lekko przekrzywioną głową, ale wreszcie powolność ruchów go zniecierpliwiła. Osobiście podszedł do leżącej różdżki, podniósł ją, wrócił do mężczyzny i krzywiąc się lekko rzucił na niego zaklęcie wiążące. W jego wyniku były śledzący znowu upadł.

Potter przyklęknął obok niego i wpatrzył się w jedyną część twarzy widoczną spod maski, czyli oczy. Wyrażały strach i niepewność. Był to miły widok. W zasadzie ciekawiło go kogo zobaczyłby pod maską, ale nie chciał jej jeszcze teraz ściągać. Nie chciał jeszcze kończyć tego co zaczął. Tymczasem, gdyby był to ktoś znajomy, trzeba byłoby zakończyć zabawę natychmiast. Wciąż patrząc w przestraszone oczy zaczął mówić:

– Mam do ciebie sporo pytań, ale od razu mówię, że nie jestem ciekaw twojej odpowiedzi... Są to pytania czysto retoryczne. Jeżeli przyjdzie ci do głowy, żeby powiedzieć cokolwiek możesz być pewien, że twoja różdżka już do ciebie nie wróci... zniszczę ją na twoich oczach. Wiesz pewnie doskonale, że więź z różdżką jest unikatowa. To będzie na pewno przykre... choć nie wątpię, że byłby to ciekawy widok... Teraz, gdy o tym myślę żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Oszczędziłbym sobie wędrówki po nią. Chciałbym zobaczyć rozpacz w twoich oczach, ale dotrzymam słowa. Możesz być spokojny, albo...

– Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwny Potter. Teraz przekonałem się jednak, że jesteś jakimś popieprzonym szaleńcem! Bądź pewien, że nie ujdzie ci to na sucho! Wszyscy dowiedzą się kim naprawdę jesteś i...

Silencio. Mówiłem przecież żebyś się nie odzywał... Mam dziś naprawdę zły humor i potrzebuję rozrywki. Masz okazję dostarczyć mi odrobinę zabawy. Nie podoba mi się to, że mnie znasz, ale z drugiej strony... jeszcze bardziej chcę cię podręczyć... poznać gdzie leżą twoje granice... Wiesz, zawsze zastanawiałem się nad zaklęciami niewybaczalnymi... o nie, spokojnie... nie użyję Avady. Zbyt drastyczne i mało finezyjne... chodziło mi o Imperiusa... – wyciągnął dłoń i pogłaskał leżącego ze złudną łagodnością po masce w miejscu, gdzie pod nią znajdował się policzek. Po chwili kontynuował monolog: – Jak sądzisz? Czy istnieją jakieś granice tego zaklęcia? Czy można sprawić, że potraktowana nim osoba zacznie walczyć?

Mężczyzna szarpnął się, ale magiczne liny nie puściły. Harry domyślał się, że ofiara pewnie krzyczy pod maską. Oczywiście nic nie było słychać, ale w oczach delikwenta widoczna była rozpacz i łzy. Nie robiło to na zielonookim żadnego wrażenia. Obserwował wszystko z jakąś taką fascynacją i satysfakcją, jakby leżący przy nim człowiek był wyłącznie ciekawym obiektem eksperymentalnym. Zdawał sobie sprawę z własnego podejścia, ale to także go nie poruszyło. Miał nadzieję na opór ze strony leżącego, ale ten nagle oklapł, przestał walczyć i nawet już nie patrzył na niego. U zielonookiego pojawiło się na ten widok zniechęcenie. Żadnego wyzwania, kompletnie nic.

Kiedy tak zastanawiał się jak pobudzić do działania swoją ofiarę, zupełnie nagle, póki co z oddali, usłyszał kilka stopniowo zbliżających się głosów. Wyraźnie nadchodziła grupka ludzi. Trzeba było działać. Chwycił leżącego za tył głowy, szarpnięciem poderwał mu ją do góry i pochylił się nieco. W oczach ofiary ujrzał szok i przerażenie. Poświęcił chwilkę na zastanowienie się co też ten człowiek zobaczył w jego twarzy, że spowodowało to tak żywiołową reakcję. Nie miał jednak czasu na dywagacje. Pora była kończyć.

– Jest mi przykro, że nie będziemy mogli się dłużej zabawić. Naprawdę. – żal w głosie Harry’ego był wyraźnie słyszalny, ale byłego śledzącego wywołał tylko przyspieszony oddech i rozszerzenie oczu. Potter kontynuował ze zwodniczym spokojem: – Musimy przestać... może to nie jest do końca to czego chciałem, ale... Pozwoli mi choć na krótką chwilę opanować to, co czuję odkąd go spotkałem... Obliviate.

Zaklęcie trafiło w cel. Harry zręcznie podtrzymał ofiarę, cofając zaklęcie wiążące. Ułożył delikwenta pod drzewem, przez moment podziwiając ślady na jego nadgarstnikach i szyi pozostawione przez więzy. Przesuwając po nich palcem, napawał się widokiem, ale po chwili otrząsnął się i usunął je jednym zaklęciem. Ujął w dłoń różdżkę ofiary i wsunął do kieszeni kurtki jej właściciela. Spojrzał na jego maskę i po sekundzie wahania sięgnął po nią, odkrywając znajomą twarz. To sprawiło, że jakby otrzeźwiał, nagle się obudził i powrócił do dawnego siebie. Upuścił maskę na ziemię i przymknął oczy, zdając sobie sprawę z tego co zrobił. Po chwili cicho wyszeptał w przerażeniu i sprzeciwie:
– O nie... nie... nie... to nie może się znowu dziać!
Dłonie trzęsły mu się, a zbliżające się głosy nie pomagały w opanowaniu. Odetchnął głęboko kilka razy i obejrzał się w stronę nadchodzącej grupy. Byli już niedaleko. Byli to młodzi ludzie, prawdopodobnie studenci. Nie było mowy, żeby przenieść się w inne miejsce. Na powrót włożył więc na twarz leżącego maskę, żeby uniemożliwić ewentualne rozpoznanie i szybko się zastanowił nad innym problemem. Jego ofiara na razie była jeszcze nieprzytomna, ale to się mogło w każdej chwili zmienić. Szybko rzucił zaklęcie usypiające, biorąc znowu kilka głębszych wdechów i starając się uspokoić... tak jak zawsze w podobnych wypadkach... dawniej...

Grupa doszła już tymczasem. Harry wyczuł, że zerkają na nich. Rozmowy i śmiechy przycichły. Miał nadzieję, że nie obudzi się w którymkolwiek z idących jakiś cholerny altruizm. Oczywiście przeliczył się. Przekonały go o tym zbliżające się po trawie kroki dwóch osób. Zerknął. Zbliżali się kobieta i mężczyzna. Panika nie była teraz wskazana. Potrzebna była chłodna ocena sytuacji... Skupił się, przygotował do odegrania kolejnej roli w swoim życiu, przybrał kwaśną, zdegustowaną minę i w tej chwili usłyszał pytanie:

– Hej, wszystko w porządku? Potrzebujecie pomocy?

– Taaa... Mój przyjaciel schlał się dosłownie w trupa. Staram się go doholować do domu. Jak widać niezbyt dobrze mi idzie. Wyrzucili nas z taksówki, którą całą obrzygał – po tych słowach Harry rzucił krzywe spojrzenie postaci pod drzewem. Podskórnie wyczuł, że za moment padnie propozycja pomocy. Oczywiście nie mógł do tej pomocy dopuścić. W zasadzie przecież jej nie potrzebował. Musiał coś wymyślić. Olśnienie nastąpiło dosłownie w tej samej chwili i dodał z niesmakiem czytelnym w głosie: – jakby było mało jeszcze się zeszczał... – po tym oznajmieniu odsunął się wymownie krok wstecz, wzdychając cierpiętniczo. Tamtych dwoje również dziwnie zgodnie wykonali krok do tyłu, patrząc na niego ze współczuciem. Jedno było pewne. Żadne z nich nie zaproponuje już teraz podwiezienia, a o to przecież chodziło.

– To naprawdę niefortunne... Poradzisz sobie?

– Zaraz przyjdzie jego brat... Już dzwoniłem. Powinien być wdzięczny, że nie zadzwoniłem po jego ojca... byłoby weselej... Dzięki mnie skończy co najwyżej w wannie z zimną wodą i z jakimiś głupimi zdjęciami. Brat z pewnością mu je zrobi, żeby wykorzystywać później w ramach małego, rodzinnego szantażu – po tych słowach Potter uśmiechnął się z satysfakcją, widząc na twarzach obojga niedoszłych pomocników rozbawienie.

– Byliście na balu przebierańców? – zapytała dziewczyna patrząc na białą maskę na twarzy nieprzytomnego chłopaka. Spostrzegawcza była. Trzeba było jakoś wybrnąć.

– Nie do końca. Wieczór kawalerski. To był jeden z elementów stroju. Rozumiesz... on miał być jedną z atrakcji... dla mojej kuzynki, która będzie świadkiem na ślubie. Chciał wykonać striptiz. Wyszło kolokwialnie mówiąc żenująco... i dlatego skończył w tym stanie. Sam jestem na niego wściekły, bo zamiast spędzić miło czas z innymi, utknąłem tutaj. Dzięki raz jeszcze za chęć pomocy. Naprawdę doceniam. Teraz mało kto by się przejął.

– Jesteś dobrym przyjacielem, powodzenia – usłyszał na pożegnanie i para poszła sobie wreszcie.

Kiedy już przestał ich słyszeć w oddali, wypuścił z głębokim westchnieniem powietrze. To było naprawdę ryzykowne... Udało się jednak, a to najważniejsze. Wrócił spojrzeniem do leżącego pod drzewem. Dłuższą chwilę patrzył zaciskając pięści. Nie miało tak być... Jak w ogóle mógł tak bardzo stracić kontrolę nad tą swoją ukrytą osobowością. Musiał się jednak skupić. Nie... to nie był czas na wewnętrzne rozterki i załamywanie rąk. Teraz musiał zatuszować to co zrobił. Zwyczajnie musiał po sobie posprzątać. Tak, to teraz było najważniejsze.

Obliviate miało ten minus, że po usuniętych wspomnieniach nie było nic, czarna dziura, co od razu zwracało uwagę. Również poszkodowanego i było podejrzane... Trzeba było wypełnić tą lukę. Musiał umieścić w tym miejscu fałszywe wspomnienia. Jeżeli stworzy wiarygodne, chłopak nie zauważy różnicy. To było jedyne rozwiązanie i tak naprawdę jedyne wyjście. Minusem były skutki, czarnomagicznego zaklęcia, którego musiał użyć. Skutki jakie niosło dla niego samego. Będzie odczuwać wyczerpanie magiczne, słabość i pewnie w rezultacie straci przytomność. Mimo to, musiał zmusić się do działania i ruchu. Będzie musiał oddalić się stąd jak najdalej. Tego wymagała sytuacja. Priorytetem było zachowanie swojego życia, statusu i tego co osiągnął. Zmobilizował się wewnętrznie, nastawił się na to co musiał zrobić, wyciągnął różdżkę i powiedział:

Legilimens mendacium... – sprawnie umieścił w odpowiednim miejscu w umyśle leżącego chłopaka fałszywe wspomnienia o tym jak on sam, jako obserwowany obiekt aportował się po wyjściu z Akademii do domu. O tym, że śledzący czuł się ogólnie słabo, szedł jeszcze chwilę, a później zasłabł. Po kilku minutach pracy Harry skończył, obejrzał jeszcze raz całość dla pewności i wycofał się z atakowanego umysłu. Zachwiał się i otarł pot z twarzy.

Teraz sam czuł się tak, jakby miał lada moment zemdleć. Najwyższy czas był się stąd oddalić. Zmusił się do marszu w stronę Akademii choć wątpił, by dał radę tam dojść. Na aportację nie miał jednak siły. Zakładał, że padnie gdzieś po drodze. Lepiej, żeby było to jak najdalej od miejsca zbrodni. Jego zbrodni.

***

Riddle, niemy i niewidoczny obserwator wydarzeń, podążał spokojnie za chłopakiem i podziwiał jego wytrzymałość. Jakkolwiek było, doskonale widział, że zielonooki już wkrótce osiągnie swój limit wyczerpania. Cieszyło go, że o tej porze nie było już żadnych przechodniów. Harry coraz częściej zatrzymywał się na odpoczynek, czasami słaniał się na nogach, ale wciąż posuwał się do przodu. Był już dość daleko od miejsca, w którym została jego ofiara.

Według obserwującego te zmagania Toma najważniejszym aktualnie pytaniem było, jaką decyzję w sprawie chłopaka podejmie on sam. Co zrobi, kiedy Potter w końcu padnie. Początkowo myślał o pokoju Pottera w akademiku, ale szybko zrezygnował. Naprawdę nie miał ochoty wymyślać wiarygodnych kłamstw–odpowiedzi na szereg dociekliwych i niewygodnych pytań. Zresztą ten plan miał pewną rysę, a w zasadzie duży minus. Na pierwszy rzut oka widać było, że z Harrym jest coś nie tak i nie jest to zwykłe zasłabnięcie. Musiałby wysilić się na zacieranie śladów, a na to nie miał ani czasu, ani ochoty.

Nie było wątpliwości, że chłopak już długo nie wytrzyma, ale Tom nadal nie zdecydował co dalej, za to jego myśli powędrowały w inna stronę. Ciekawe jakby chłopak zareagował gdyby wiedział, że on cały czas jest w pobliżu i widzi jego poczynania, sposób zachowania, reakcje. Wcześniej potrafił sobie wyobrazić co by zrobił. Teraz zaczynał mieć wątpliwości... Zobaczył zupełnie inne oblicze zielonookiego. I to go zafascynowało.

Posuwali się do przodu w żółwim tempie. Chłopak oddychał z coraz większym wysiłkiem, aż w końcu bez zapowiedzi po prostu stracił przytomność i poleciał na ziemię. Tom, spodziewający się od pewnego czasu takiego finału wędrówki, w jednej chwili zrzucił z siebie wszystkie zaklęcia i złapał zielonookiego w locie. Przycisnął bezwładne ciało do siebie i wpatrzył się w bladą twarz, podejmując decyzję, której nie udało mu się ustalić przez całą drogę do tego miejsca.

Chłopak dostarczył mu dziś wiele rozrywki. Zasługiwał wobec tego na nagrodę. Kiedy już się obudzi, trzeba będzie mu to wytłumaczyć, a to łatwiej będzie zrobić na osobności. Inna sprawa, że tym sposobem miał niepowtarzalną okazję, żeby mieć Harry’ego tylko dla siebie. Fakt, że chłopak był teraz nieświadomy swojej sytuacji nie przeszkadzał mu. Było dodatkowym plusem.

Aportował się do swojego domu, dostosowując osłony tak, by móc przejść przez nie wraz z dodatkowym gościem. W jego mniemaniu Potter powinien być dumny. Był pierwszą osobą, którą tutaj wpuścił. Właściwie, żeby być ścisłym, były również inne, ale te z reguły jedynie wchodziły. Żadna z nich, nigdy nie opuściła terenu jego posesji, dlatego w jego mniemaniu nie było warto zaprzątać sobie nimi myśli.

Położył chłopaka na kanapie i kazał skrzatom domowym zablokować dostęp do określonych miejsc w budynku oraz ukryć przedmioty czarnomagiczne. Poza tym nakazał przygotować pokój dla gościa. Sam usiadł w fotelu obok, obserwując twarz nieprzytomnego do momentu, gdy jeden ze skrzatów powiadomił go, że pokój został już przygotowany. Tym razem zlecił przetransportowanie chłopaka skrzatom, podczas gdy sam udał się na moment do własnego pokoju.

Musiał się uspokoić... to było pewne. W obecnym stanie mógł zrobić z Harrym dosłownie wszystko. Chłopak był taki zapraszająco bezbronny, zdany tylko na niego, tak bardzo nieświadomy pod czyim dachem się znajduje... Tom zaczął trochę żałować, że nie sprawdził jak wyglądało życie jego horkruksa wcześniej. Z jego własnych ust usłyszał, że to co działo się dzisiaj nie było pierwszym incydentem. Naprawdę chciałby wiedzieć jak skończyły się poprzednie. Był pod wrażeniem. Musiał przyznać sam przed sobą, że tego uczucia nie czuł już bardzo dawno. Zielonooki mimo zmiennych wydarzeń i nieprzewidzianych zwrotów akcji, potrafił zachować zimną krew. To był wielki plus. Sporo by stracił w jego oczach, gdyby tak nie było. Zamiast tego sprawił, że... obaj byli w takim stanie w jakim byli.

Powoli opadało z niego napięcie. Tak bardzo chciał przyłączyć się do zabawy Harry'ego. Pokazać mu jak wiele miał możliwości. Nauczyć go. Przecież znał odpowiedź na jego pytanie związane z imperiusem. Z magią jaką chłopak posiadał, mógł z łatwością zmanipulować to niewybaczalne zaklęcie. Tyle możliwości... Pokaz jaki mu Potter podarował sprawił, że obudziły się w nim uczucia, które jak sądził zniknęły wraz z postępującym szaleństwem. Wychodziło jednak na to, że jak dotąd, po prostu nikt nie potrafił mu dostarczyć odpowiedniego impulsu... Harry mógł to zrobić. Wystarczyło tylko trochę nad nim popracować... Sprawić, by twarz, którą ukrywał tak dobrze, ujrzała światło dzienne. Doprowadzić do tego, żeby nie bał się tego co czuł, tego czego pragnął.

Musiał jeszcze trochę pobyć w zaciszu swojego pokoju. Nie mógł w tym stanie zbliżać się do chłopaka. Był za bardzo pobudzony, a w takim stanie stawał się nieobliczalny. Tymczasem przecież wolał, żeby ofiara wiedziała co się stanie i w jakim znajduje się położeniu. Podobnie jak Harry. On też tak lubił. Pod tym względem byli tacy sami.

***

Zanim otworzył oczy doszedł do wniosku, że nie musi się nigdzie spieszyć, bo ma weekend. Może pospać dłużej. Czuł się słabo i nie wyobrażał sobie jak mógłby się ruszyć, choćby o cal. Łóżko było niesamowicie wygodne, a pościel przyjemna i przeklęte słońce nie świeciło mu wprost w twarz... Ta myśl go trochę otrzeźwiła. Otworzył gwałtownie oczy, próbując wstać. Kosztowało go to więcej wysiłku niż przypuszczał i po chwili ponownie opadł na poduszki. Odetchnął kilka razy dla uspokojenia i tym razem z leżącej pozycji, zaczął się rozglądać.

Już pierwszy rzut oka powiedział mu, że nie ma bladego pojęcia gdzie jest. Jedno było pewne. Pomieszczenie było urządzone ze smakiem. Nie było widać tego na pierwszy rzut oka, ale były drobne akcenty, które wskazywały wręcz na pewien luksus tego miejsca. Po chwili stało się jasne, że jest to dom czarodzieja. To go zaniepokoiło, ale widok własnej różdżki leżącej na stoliku nocnym sprawił, że odetchnął z ulgą. Przymknął oczy, jak mu się wydawało tylko na moment. Kiedy ponownie je otworzył podjął kolejną, niezgrabną próbę wstania. Mięśnie i ścięgna zaprotestowały ostro. Wydawało się, że postanowiły wziąć sobie wolne i kompletnie nie współpracowały z całą resztą ciała. Tak skupił się na tych wysiłkach, że poczuł się kompletnie zaskoczony, gdy na swojej klatce piersiowej wyczuł dotyk dłoni. Pchnęła go z powrotem do pozycji leżącej. Po chwili usłyszał komentarz:

– To niezbyt mądre, by zmuszać się do wysiłku fizycznego przy magicznym wyczerpaniu... Jestem pewien, że uczyli tego w Hogwarcie.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się w szoku, kiedy odszukały twarz mówiącego, należącą do Toma Riddle. Na chwilę oniemiał i nie wiedział jak zareagować. Gapił się po prostu na stojącego przy łóżku czerwonookiego. Po chwili otrząsnął się, zebrał myśli i zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy:

– Panie Riddle... Co ja tutaj robię?

– Harry... rozmawialiśmy przecież o tym wczoraj. Wystarczy Tom – uśmiechnął się Riddle, podając mu fiolkę z eliksirem. Chłopak przyjął ją, ale myślami był wyraźnie gdzie indziej. Stopniowo jego twarz się zmieniała, co bez wątpienia odzwierciedlało kolejne wspomnienia z wczorajszego dnia i nocy, które napływały mu do głowy. Na koniec wciągnął do płuc powietrze, zasłonił twarz dłońmi i jęknął:

– Wczoraj...? Wczoraj! Merlinie...

– Cokolwiek robiłeś wczoraj sądzę, że na przyszłość powinieneś zadbać o to, by ktoś zabezpieczał twoje tyły... Nawet nie wiesz jak bardzo byłem zaskoczony widząc cię na ziemi. Jakiś mugol chciał udzielać ci pierwszej pomocy i wzywać pogotowie. Na szczęście wybiłem mu ten pomysł z głowy i przeniosłem cię do mojego domu. Masz szczęście, że przyjęcie biznesowe, na którym byłem, jakoś się przeciągnęło. Swoją drogą... to eliksir, który pomoże twojemu rdzeniowi w sprawniejszej regeneracji. Radzę go wypić jak najszybciej chyba, że planujesz zostać tu dłużej... – rzucił sugestywnie czerwonooki. Szkarłat na policzkach Harry'ego świadczył, że do chłopaka dotarł podtekst tego zdania. Zielonooki odkorkował fiolkę i bez komentarza wypił jej zawartość.

– Dziękuję i przepraszam za kłopot...oh to dziwne... Zaczynam czuć nagłą senność...

– Regeneracja najszybciej postępuje podczas snu Harry. Kiedy się obudzisz, uda ci się już na pewno wstać. Tymczasem śpij... Będę tutaj, gdy będziesz czegoś potrzebował.

Ostatnie słowa Toma były dziwnie pocieszające. Usłyszał w nich jakąś obietnicę. Zasnął, czując przelotny dotyk na głowie.

Miarowy oddech chłopaka przekonał Toma, że tamten już śpi. Usiadł na skraju łóżka i po prostu patrzył na niego. To mu musiało wystarczyć. Wyczerpanie magiczne spowodowało, że zaklęcia maskujące osłaniające wcześniej szyję chłopaka zniknęły i odsłoniły sugestywny ślad. Pamiątkę po ich pierwszym spotkaniu. Tom cicho roześmiał się na ten widok. Planował popchnąć zielonookiego jeszcze dalej, aż na granice... zastanawiało go, gdzie też w tym konkretnym wypadku są granice. Wiedział, że wobec tego chłopaka pośpiech nie jest wskazany. Musiał dawkować bodźce. Mógł czekać. Czekał już przecież tyle lat. Kolejne tygodnie były niczym tym bardziej, że widział już swój cel i miał go w zasięgu.

Odwołał wszystkie dzisiejsze spotkania. Wolałby nie zostawiać Pottera samego w tym miejscu. Czuł się zmęczony. Musiał odpocząć. W końcu był na nogach już ponad dobę. Nie żałował. Pewnie mógłby poświecić znacznie więcej swojego czasu na zielonookiego. Chłopak po eliksirze będzie spał przez najbliższych kilka godzin. Postanowił wobec tego, że sam również uda się na spoczynek. Nakazał tylko jednemu ze skrzatów, żeby obudził go kiedy Potter się obudzi i zajął się chłopakiem do czasu, aż sam będzie mógł to zrobić. W końcu czas najwyższy było zacząć ich własne, prywatne przedstawienie, gdzie każdy grał swoją rolę. Trzeba było wskazać Harry’emu jaka dokładnie jest jego rola. Nie miał zamiaru wypuszczać chłopaka z rąk po tym, co dotąd widział.

***

Tym razem obudził się wypoczęty i dość sprawny, choć jeszcze nie w pełni. Od razu wiedział gdzie jest i co tu robi. Mógł już wstać o własnych siłach. Był w pokoju sam. Toma nigdzie nie było widać, co przyjął z pewnego rodzaju ulgą. Wolał być bardziej świadomy, kiedy kręcił się w pobliżu Riddle. W głowie miał bałagan, ale starał się go jakoś opanować pamiętając w czyim domu się znajduje. Zaskoczyło go pojawienie się skrzata, który oznajmił mu:

– Panie Potter, Pacynka zaprowadzi cię do łazienki. Kiedy Pan będzie brać kąpiel, zajmie się pańskimi ubraniami. Proszę za mną.

Słysząc takie zaproszenie, Harry skupił się na sobie i poczuł, że faktycznie powinien się wykąpać. Pod bluzą wciąż miał ubrania, w których wczoraj ćwiczył. Zaklęcia odświeżające nie zastępowały prysznica. Czuł się skrępowany, ale założył, że to Riddle kazał go w taki sposób obsłużyć. W zasadzie cieszyło go to. Stwierdził, że dużo łatwiej będzie mu kiedy się odświeży, ponownie spotkać gospodarza tego domu. Musiał się pilnować. Tom doskonale radził sobie z odczytywaniem jego emocji. Już się o tym przecież przekonał. Musiał postarać się, żeby nie dowiedział się o nim jeszcze więcej... Pokazał mu już chyba zresztą swoje najgorsze strony i zapewne pogrążył się już ostatecznie w jego oczach. Wolał nie dorzucać kolejnego powodu, który pogłębiłby tylko ten negatywny, jak przypuszczał, pogląd. W zasadzie cudem było, że wielki aktor mimo to pomógł mu, a nawet rozmawiał z nim normalnie.

Łazienka była przestronna w odcieniach zieleni i ciemnych brązów, ale bez prysznica. Stała tutaj duża wanna z czarnymi wykończeniami, które z daleka odbijały się delikatnym blaskiem migoczących w nich świateł. Rozebrał się, pozostawiając swoje ubrania na komodzie i zaczął iść w stronę wanny. Miał do pokonania kilka płaskich stopni. Kiedy zbliżył się do niej na wyciągniecie ręki światła przygasły, a na ich miejsce zapłonęły świece. Woda zaczęła płynąć z kranu i wypełniać naczynie służące kąpieli. Myślał, że to koniec niespodzianek. Wszedł do wanny i zanurzył się w wodzie z przyjemnością. W tym momencie zauważył na ścianach małe, rozświetlające się w losowych miejscach refleksy. To było w pewien sposób odprężające. Mógłby długo tak sobie leżeć, ale nie chciał nadużywać gościnności gospodarza. Spośród wielu specyfików do mycia, które miał do wyboru wybrał jakiś, który odpowiadał mu zapachem...

Wyszedł w końcu z wanny odświeżony, wytarł się i skierował w stronę komody, gdzie pozostawił ubrania. Zauważył, że są wyczyszczone, pachnące i schludnie złożone. Niewątpliwie widział w tym robotę skrzatów domowych. Ubrał się jedynie w strój, w którym ćwiczył w Akademii, rezygnując z wierzchniego ubrania. Mógłby się w nim zwyczajnie pocić w ciepłych pomieszczeniach tego domu. Wysuszył włosy zaklęciem i otworzył drzwi łazienki. Pod nimi natknął się na tą samą skrzatkę, która go tutaj przyprowadziła. Teraz zaprosiła go i zaprowadziła na kolację i herbatę zapowiadając, że Pan domu wkrótce do niego dołączy.
Harry nie wątpił, że Riddle był dosyć zajętym człowiekiem. Biorąc pod uwagę jego sławę, było to nawet pewne. Postanowił wobec tego nie krępować się, skoro go zaproszono i po prostu cieszyć się posiłkiem. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód, stać go było na refleksję, że jedzenie było pyszne. W takich momentach żałował, że nie ma skrzata domowego. Był jednak pewien, że Hermiona nie dałaby mu żyć, gdyby sobie takowego sprawił. Na koniec doszedł do wniosku, że całe gderanie, tłumaczenie i narzekanie, argumenty sugerujące, że zmusza do pracy niewinne stworzenia, nie były warte pysznych posiłków. Wolał spokój.

Po kolacji, siedział przez chwilę nieruchomo. Riddle’a nadal nie było i trzeba było przez jakiś czas zająć się sobą. Od razu nadpłynęły wspomnienia z zeszłego wieczoru. To nie były pożądane myśli. Musiał się czymś zająć. Rozglądał się po miejscu, w którym przebywał. Podszedł do biblioteczki, przeglądając tytuły stojących tutaj książek. Chwilę mu to zajęło, ale prawdę mówiąc nie czuł aż takiej pasji do publikacji jak jego przyjaciółka. Przeniósł swoją uwagę na wiszące w pomieszczeniu magiczne obrazy. Krótki rzut oka i jego uwagę przyciągnął jeden z nich.

Malowidło przedstawiało parę tańczącą w świetle księżyca w ogrodzie, przy fontannie. Kobieta ubrana była w prostą, białą sukienkę do kolan, a mężczyzna jedynie w białe spodnie. Wokół pasa miał przywiązaną czerwoną szarfę, która stanowiła ciekawy kontrast. Po dłuższej obserwacji zauważył, że kobieta także miała czerwony akcent w postaci cienkiej wstążki przewiązanej wokół szyi. Oboje mieli bose stopy, które dodawały ich tańcowi większej ekspresji.

Stał długo przed tym obrazem oczarowany. Nie potrafił oderwać wzroku od ich tańca. Był niesamowity, pełen pasji i namiętności. W wyrazistej mowie ciała można było wyczytać tak wiele... To był najbardziej zachwycający magiczny obraz jaki widział od dawna, a właściwie chyba w całym swoim życiu. Przepiękny i pochłaniający... Przedstawiał nie do końca szczęśliwą historię miłosną. Po dłuższej obserwacji Harry doszedł do wniosku, że oboje tańczący starają się wyrazić, że widoczni na obrazie, kochający się ludzie ranią się wzajemnie, ale nie są w stanie od siebie odejść. Ranią się, ale wciąż lgną do siebie. Skupił się na ruchach kobiety analizując jej kroki. Bezwiednie zaczął się lekko kołysać, a chwilę później starał się już kopiować jej ruchy.

Najpierw było powolne zbliżanie się do partnera, wyciągnięcie w jego stronę dłoni i utrzymywanie dystansu. Zgięcie ręki, przyłożenie dłoni do własnego policzka, odwrócenie głowy i wycofanie się z powolnym półobrotem. Teraz czas na partnera. Chwyta ją, przyciąga do siebie krusząc dystans, który wcześniej obydwoje stworzyli. Obejmuje dłońmi jej talię, a ona podnosi ręce i wplata je w jego miękkie włosy. On pochyla głowę ku jej obojczykowi, by...

– Harry... – usłyszał w tej chwili przy uchu cichy szept, powodujący falę przyjemnych dreszczy. Odwrócił głowę w stronę dźwięku i zamarł, gdy jego oczy spotkały się z krwistoczerwonymi tęczówkami. Był w nich żar i były tak blisko jak sobie wyobrażał...
Po chwili ochłonął i skonstatował, że to nie jego wyobraźnia. Tom był tutaj faktycznie i to bardzo blisko... zbyt blisko. Uniesione w tańcu ramiona Harry’ego opadły. Poczuł zdenerwowanie i chciał się natychmiast wycofać, jednak mocny uścisk czerwonookiego nie pozwolił mu na to. Riddle zmusił go do utrzymania pozycji. Stali przylegając do siebie, a Harry czuł na szyi oddech tego drugiego. Odniósł wrażenie, że był lekko przyspieszony, ale równie dobrze mogła mu to podpowiedzieć nazbyt wybujała wyobraźnia. Na tą myśl jego serce zwiększyło częstotliwość uderzeń. Musiał się pozbierać i to już. Nie mógł pojąć jak to się stało, że tak się zatracił. Każda chwila, w której tak stali powodowała, że zaczynał odczuwać znacznie więcej niż powinien, a tym razem nie miał na sobie szaty, by móc zamaskować wszystkie, aż nazbyt widoczne objawy:

– Przepraszam. Za bardzo się rozproszyłem i nie zauważyłem, że wszedłeś... Jak długo...?
– Chwilę... Widzę, że ten obraz zrobił na tobie duże wrażenie. Podoba ci się? – zapytał Tom nie puszczając go, nie odsuwając się, ale opierając podbródek na jego ramieniu.
– Mhm... Jest niesamowity... Pierwszy raz widzę taki – Harry postanowił skupić się ponownie na obrazie, bo ciężko było mu utrzymać się w ryzach. Blisko stojący mężczyzna powodował w jego ciele nie lada sensacje.
– Kupiłem go we Francji u jakiegoś szemranego handlarza. Praktycznie dziękował mi na kolanach za te kilka galeonów, które mu dałem w zamian. Sam obraz jest wart znacznie więcej. Twórca nie jest znany... To jedna z moich bardziej ulubionych rzeczy w tym domu choć przyznam, że teraz dodatkowo będzie mi się kojarzyła również z tobą. Dosyć często na niego patrzę. Daje mi wytchnienie pośród pracy nad scenariuszami.
– Przykro mi...

– Naprawdę Harry? W mojej opinii twój głos nie brzmi szczerze. Zdradza cię również ciało...

– Nie... to znaczy tak... Merlinie, to nie tak! Ja po prostu... – czuł, że zaczyna się coraz bardziej plątać w odpowiedziach. Tom działał na niego deprymująco. Po raz kolejny się przed nim zbłaźnił.

W tym samym momencie, kiedy myślał już o wszystkim co najgorsze, Tom odsunął się od niego, co pozwoliło mu zebrać myśli. Chwilę później wziął go za rękę jak dziecko i poprowadził wzdłuż korytarza. Na koniec otworzył jedne z drzwi, zachęcając ruchem ręki, by wszedł do środka. Była to sala baletowa, łudząco podobna do tej w Akademii. Na jednej ze ścian znajdowały się lustra. Ich widok sprowadził na Harry’ego złe przeczucia. W zasadzie nie wiedział dlaczego. Widział w nich swoje odbicie i niepewność na twarzy. Błyskawicznie zebrał się w sobie i skorygował minę, co wywołało aprobujący uśmiech Toma, który oznajmił:

– Pozwól, że udzielę ci prywatnej lekcji... Pewnie wiesz, że nie prowadzę takowych. Dziś zrobię dla ciebie wyjątek... Jesteś zainteresowany? Ostrzegam, że nie będę cię oszczędzał i do nauki użyję wszelkich dostępnych środków. To może mieć różne skutki... Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie. Daję ci wybór Harry...

W chłopaku aż się zagotowało. Miał kolejną, niepowtarzalną okazję. Tom Riddle proponował mu ku jego wielkiemu zaskoczeniu lekcję. Jego wymarzoną lekcję, na którą w zasadzie nie liczył, bo rzeczywiście powszechnie było wiadomo, że wielki aktor nauk nie udziela. Mógł skorzystać. Zrehabilitować się. Nie był w stanie zliczyć ile razy wyobrażał sobie siebie, jako partnera Toma w sztuce.

Przeczucie mówiło mu jednak, żeby się nie zgadzać. Czuł, że może to spowodować, że pogrąży się w swoich złych skłonnościach jeszcze bardziej. W końcu tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego człowieka... Zawsze chodziło o niego. Pobudzał w nim wszystkie ukryte mroczne myśli, które próbował schować głęboko w sobie. Nie był pewien czy chce dawać klucz do tego schowka człowiekowi, który i bez niego potrafił wydobyć z niego co najgorsze. Czy cena nie była zbyt duża...? Czy było warto? To było... niebezpieczne... ryzykowne... i nie wiedzieć czemu właśnie tego w tym momencie pragnął.

3 komentarze:

  1. Hej,
    kochana na początku zacznę tak mam nadzieję, że święta minęły Ci miło i fantastycznie...
    druga kwestia to taka, że oczywiście że się martwię cóż przyzwyczaiłaś do rozdziału co miesiąc to raz no i tak nagle brak jakiejkolwiek informacji a dwa to ta sorawa z google+ nie orientowałam się co z blogami w tej sytuacji...
    ale przejćmy dalej komentarz miał ukazać się pod signum 38, ale wyszło jak wyszło (ale bardzo cieszę z drugiego rozdziału w tym miesiącu ;)), ale dam go tutaj abyś widziała ;) te rozdziały signum od 34 czy 35 skomentuję z czasem a teraz chce po prostu spróbować być na bieżąco...
    powiem po prostu krótko Riddla to mam ochotę kopać w tylek... biedny Aren tak czekał na odwiedziny a ten się nie ruszył, a Aren szantażował aby ten nie poniósł żadnych konsekwencji... niech Orion coś z działa z tą myśloodsiewnią... zastanawiam się nad tą wizją Liama (chodzi o to że był tam wsparciem) i mam tutaj wrażenie, że właśnie teraz się ziści w tych eliminacjach... ale cieszy mnie że Aren nie poddał się i będzie walczyć... ale jest mi smutno bo jest teraz gorzej niż na początku, teraz Riddle jest obojętny, a wtedy to był ciekawy kim jest, jakie tajemnice ukrywa i tak dalej... a co z tym dziennikiem Arena, który ma Abraxax? no i Riddle czy w swoim piszę, próbuje skontaktować się z przeznaczonym?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    sama nie wiem od czego tutaj zacząć i co powiedzieć... Harry pokazał inna twarz czym bardzo zaintrygował Riddle to było po prostu cudownie... zastanawia mnie kto go śledził, tak liczyłam, że będzie coś wspomniane jak przypomniał sobie wieczór a tutaj... Riddle nie skrzywdzi Harrego bo tak jakoś dreszcz mnie przeszył... może to Ron choć wątpię w to... a może na przykład Draco albo Nevale lub Flammigan... tak wiele możliwości, o tak ta propozycja Toma wiele może zmienić w życiu Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka, hejka,
    rozdział jest naprawdę... wspaniały ;)
    zastanawiam się od czego tutaj zacząć... Harry pokazał swoją inną twarz (tą taką mroczniejszą) co zaowocowało tym, że zaintrygował bardzo Riddla, ale kto go śledził? bardzo liczyłam, że coś będzie wspomniane jak przypomnał sobie wieczór, a tutaj buu, nic... :( mam nadzieję, że Tom nie skrzywdzi Pottera bo normalnie to dreszcze mnie przeszły... a może, może to Ron (choć w to wątpię) albo na przykład Dracon lub Longbottom albo Flammigan... tak wiele tutaj możliwości, ale trzeba przyznać, że propozycja Toma może wiele rzeczy zmienić w życiu Harrego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń